Wypadek

- Nienawidzę cię! - krzyknęła Cuddy, pozwalając łzom spłynąć po twarzy. Widział to, ale nie potrafił zapanować nad sobą. Na dodatek noga bolała niemiłosiernie, nie pozwalając mu trzeźwo myśleć. - Nienawidzę cię, House... - wykrztusiła przez łzy.
Patrzył na nią. Po prostu. Nie żałował tego, co powiedział, nie czuł nawet pieprzonego współczucia. Patrzył na nią. I widział kobietę, z którą spędził ostatnie miesiące swojego życia. Najcudowniejsze miesiące swojego życia. Ale czy to było teraz ważne? Czy myślał o tym, że jeśli spieprzy to, co jest między nimi to już nigdy nie spotka drugiej takiej kobiety?
- I masz rację. Możesz mnie nienawidzić, proszę bardzo. Tak samo jak ja nienawidzę ciebie. Nienawidzę tego pieprzonego współczucia, z którym na mnie patrzysz. Myślisz, że tego nie widzę? Myślisz, że jestem jakimś cholernym idiotą? Boże, całe szczęście, że nie mamy dzieci. Przecież ty nie potrafiłabyś ich wychować... To już koniec. Koniec tej maskarady. Możesz już wszystkim powiedzieć, jakim wrednym sukinsynem jestem - odezwał się ktoś jego głosem. On tego nie mówił. Nie chciał tego powiedzieć. A może chciał?
Wyszedł z jej domu, z ich domu, trzaskając drzwiami. Wyszedł, bo myślał, że tak będzie lepiej.
Odpalił motor i nie zważając na zacinający deszcz odjechał. Nie zastanawiał się nad tym, dokąd i z jaką prędkością jedzie. Czy to ważne? Czy warto zwracać uwagę na takie szczegóły? Myślami był w zupełnie innym miejscu, dalekim i zupełnie innym od tego, w którym się znajdował. Nie zwracał uwagi na coraz mocniej zacinający deszcz, na śliską nawierzchnię jezdni.
- Złych diabli nie biorą - powiedział do siebie.
Był wściekły. Przecież mógł się tego spodziewać. Nigdy nie był bardziej szczęśliwy... Dawał upust swoim emocjom, przyspieszając. To musiało się kiedyś tak skończyć, prawda? Nienawidził tego jej spojrzenia, kiedy na niego patrzyła. Współczucie. Pieprzone współczucie. Pewnie tylko dlatego z nim była. Nie kochała go. Zabawiła się jego kosztem. Nienawidził jej.
Zwiększył prędkość.
Czy myślała, że on tego nie widzi? Czy uważała go za takiego głupca?
Czuł, że poziom adrenaliny w jego organizmie zwiększa się po raz kolejny tego wieczoru.
Idiota, pomyślał, dałeś się tak po prostu na to nabrać, ale kiedy widział w jej oczach łzy... Mógł przysiąc, że były szczere, a jej serce rzeczywiście było przepełnione bólem. Kiedy mówiła, że go kocha... Czy była aż tak dobrą aktorką?
- Idiota - powiedział do siebie.
Po raz pierwszy w życiu zdał sobie sprawę z tego, że się pomylił. Po raz pierwszy w życiu poczuł wstyd. Znów nienawidził samego siebie.
Spieprzył to. Dostał od losu szansę na coś, o czym inni mogliby tylko pomarzyć - szansę na prawdziwy związek, oparty na prawdziwym uczuciu. Czemu zawsze musiał coś spieprzyć?
Przypomniał sobie, co jej powiedział. Był pewny, że teraz go znienawidziła. Rozumiał ją. Sam siebie nienawidził.
...
Błysk reflektorów, przeraźliwy pisk i krew, dużo krwi.
...
A potem już tylko pustka i ciemność.
...
Światła, sygnał karetki, jakieś głosy... Powoli docierały do niego zewnętrzne bodźce, ale nie mógł nic zrobić. Próbował podnieść rękę, wytężał całe swoje siły, ale nie chciała nawet drgnąć. Próbował otworzyć oczy, ale powieki wydawały się zbyt ciężkie, jakby z ołowiu. Próbował wydobyć z siebie jakiś dźwięk, ale głos odmówił mu posłuszeństwa. Leżał, wiedząc co się dzieje, ale nie mogąc na to zareagować. On, Gregory House, znajdował się teraz na łasce innych ludzi.
...
Boże, jeśli istniejesz, to pozwól mi chociaż jej powiedzieć, że ją kocham. Później rób ze mną co chcesz.
...
Pustka i ciemność. Znowu.
- Dr Cuddy? - zdecydowanie nie podobał jej się ton głosu tego mężczyzny. - Dr House miał wypadek. Leży na OIOM-ie, a jego stan jest ciężki. Stracił duży krwi.
- Zaraz tam będę - rzuciła krótko.
Odłożyła słuchawkę. Zerwała się z łóżka i nie zważając na swój wygląd wybiegła z domu. Czuła łzy spływające po policzkach. Nie możesz mi go zabrać!, krzyczała w myślach do Boga. Nie możesz!
Znów te głosy. Próbował zrozumieć, co mówią, ale nie mógł. Gdzie ja jestem?, myślał. Czy jeszcze żyję?
...
Czuł dotyk czyjejś ręki na swoim policzku. Poczuł kroplę spadającą na jego twarz. Łza, pomyślał. Po chwili ta sama ręka starannie starła ją z jego nosa. Cuddy. Była przy nim.
...
Mobilizował wszystkie siły, żeby otworzyć oczy. Żeby wypowiedzieć chociaż te dwa słowa. Chociaż poruszyć ręką. Cholera, pomyślał, dlaczego nie mam władzy nad własnym ciałem?
...
Kocham cię, Cuddy. Przepraszam.
...
Widział światło. Oślepiające, białe światło, które zbliżało się do niego. Umieram?, zadał sobie pytanie. Pieprzę to! Ja nigdzie nie idę!
Poczuł jak jakaś siła wyciąga jego duszę z ciała. Po chwili stał obok, przypatrując się zapłakanej Cuddy i swojemu nieruchomemu ciału. Widział światłość, która kazała mu iść w jej stronę. Rzucił ostatnie spojrzenie kobiecie, którą kochał i powoli ruszył w kierunku światła.
Noga nie bolała, nic nie bolało. Jednak on wolałby cierpieć ból, ale zostać tam z nią niż być tu bez niej.
- Ej ty, gościu, ja nigdzie nie idę! - powiedział w stronę światłości. - Przecież ja nawet w ciebie nie wierzę!
Z tymi słowami poczuł, że coś go odrzuca. Chyba jednak mnie nie posłuchał.
...
Znów był w swoim ciele. Próbował poruszyć ręką - lekko drgnęła. Równy z ciebie gość, pomyślał. Otworzył jedno oko, po chwili drugie. Patrzył na Cuddy, która chyba nie zauważyła jego przebudzenia. Nie chciałem, żeby przeze mnie cierpiała, pomyślał.
- House! - krzyknęła, zrywając się na równe nogi. - Nigdy więcej nie odstawiaj mi takich numerów, błagam cię - wyszeptała przez łzy. - Nie mów nic, musisz oszczędzać siły - dodała, widząc, że otwiera usta.
- Ja...powinienem...był...już...dawno...ci...to...powiedzieć - widziała, że mówienie sprawia mu trudność. Chciała mu przerwać, ale uciszył ją jednym spojrzeniem. - Kocham...cię...Cuddy.
|