Bajka na dobranoc nr 15 ;Pożegnanie.

Wstał powoli i spojrzał raz jeszcze na opustoszałe mieszkanie. Ciągle było częścią jego życia. Jednym z doskonale pasujących do siebie elementów. Fragmentem jego codzienności, miejscem, w którym zaszywał się, kiedy dręczył go ból nogi, kiedy myślał nad rozwiązaniem kolejnego skomplikowanego przypadku albo, gdy zwyczajnie nie miał ochoty na niczyje towarzystwo. Azyl. Kawałek własnej podłogi, na którą spadła nie jedna szklanka Burbona, rozbijając się w drobny mak.
Wszystko, co kiedykolwiek miało jakikolwiek związek z właścicielem, zostało już zabrane. Zostały puste ściany, stara, wysłużona kanapa, szafa w przedpokoju, stół. Spojrzał na puste ściany, które dla niego stanowiły kawał historii. Jak każda rzecz, każdy przedmiot tutaj. Przez lata, każdy z nich stał się elementem mozaiki, drobnym fragmentem jego codzienności.
Kiedy patrzył jak dwóch osiłków z firmy transportowej wynoszą po kolei elementy wyposażenia, czuł narastająca pustkę. Zmiany nigdy nie były jego mocna stroną. Kiedy wprowadzał się tutaj, ustawił wszystko tak, żeby bez problemu móc poruszać się po mieszkaniu bez konieczności podpierania się laska. Cztery kroki przy ścianie do łazienki, osiem kroków do sypialni, po drodze trzymając się szafy, 7 kroków do kuchni… Jego własne ścieżki, które znał na pamięć –wyryte w jego świadomości, same kierowały jego nogami.
Nagle rzeczy, które do tej pory, były oczywiste, a czasem nawet irytujące, zyskały nowy wymiar. Cieknący w kuchni kran nie wydawał się już być tak irytujący, stara kanapa urastała do rangi najwygodniejszego mebla na świecie, a nawet denerwujący sąsiad, uprawiający z oddaniem parapetnig –sport polegający na całodobowym zasiadaniu przy parapecie i spoglądaniu na ulicę –wydawał się być najlepszym kumplem…
Omnia tempus habent et suis spatiis transeunt universa sub caelo –pomyślał wzdychając ciężko. Chwycił skórzana kurtkę i rzucając ostatnie spojrzenie, wyszedł, nie oglądając się za siebie ani razu.
***
Drzwi były otwarte. Tak jakby czekały na jego przyjście. Nacisnął klamkę i wszedł do środka. Natychmiast w jego nozdrza wdarł się przyjemny, pobudzający podniebienie zapach szarlotki. Wciągnął powietrze głęboko, chcąc uchwycić go jak najwięcej. Powiesił kurtkę na wieszaku i skierował się do salonu. Dziesięć kroków –policzył w myślach szybko. Zwrócił uwagę, że na jego fortepianie, panoszyła się jakaś biała, koronkowa serwetka. A na niej ramka ze zdjęciem. Profanacja. Uśmiechnął się do siebie.
Odgłosy nuconej kobiecym głosem melodii, naprowadziły go do kuchni. Podszedł cicho i oparł się o futrynę. Śliczna brunetka, w zwiewnej, bladoniebieskiej sukience, pochylała się nad ciastem, nadal spoczywającym w okrągłej blaszce. Nie widziała go. Pochłonięta posypywaniem wypieku cukrem pudrem, zdawała się zapomnieć o bożym świecie. Doszedłszy do refrenu piosenki, zaśpiewała z przejeciem:
No, you can't always get what you want
You can't always get what you want
You can't always get what you want
And if you try sometime you find
You get what you need
Odgarnęła włosy za ucho, zostawiając smugę pudru na policzku. Wyglądała jak mała dziewczynka, bawiąca się w panią domu. Kochał ja teraz najbardziej na świecie. Ją, jej wypieki, a nawet jej serwetki na jego fortepianie. W końcu odwróciła się nagle, jakby wyczuwając dwoje błękitnych oczu wpatrujących się w nia z nieskrywana fascynacją. Uśmiechnęła się promiennie. Dobrze, że jeszcze nie odkryła, że ona za każdy jej uśmiech dałby się pokroić… Był jak kawałek słońca, który ktoś ofiarowywał tylko jemu w pochmurny dzień. Podeszła wolno kołysząc biodrami, prowokacyjnie.
- Widzę, że już wróciłeś do domu? Szybko ci poszło. –Stwierdziła zarzucając mu ręce na szyję.
Powoli, niespiesznie, przyciągnął ja do siebie i pocałował. Tak jak robił to już nie raz. Tak jak chciał to robić do końca życia. Delikatnie, zmysłowo, czule.
- Tak, wróciłem do domu…- wyszeptał w jej usta.
Finał
Czytelniku, żegnam Cię z żalem!
Jeszcze chwila: - mnie z tobą- a miłość zapłonie!
Rozpostarte powoje
Przyklękły jak balet
Biały balet w dziękczynnym pokłonie.Bajka nr 15
|