Bajka na dobranoc nr 13 -Ból opóźniony.

Zweryfikowane przez rocket.
Bajka ta jest dopełnieniem bajki poprzedniej, czyli zdarzenia widziane oczami Cuddy.
Inspirowane opowiadaniem Janusza L Wisniewskiego, o takim samym tytule, z wykorzystaniem fragmentów.
Chciałam się dzisiaj rano mocno przytulic do czyjegoś współczucia. Ale nikogo nie było w domu. Zresztą, nawet gdyby ktoś był, to żeby współczuć, trzeba samemu poczuć. A na to nie było czasu. W stanie szoku nie czuje się zbyt wiele. Ofiary wypadków samochodowych nie czuja od razu bólu pogruchotanego obojczyka, czy zmiażdżonej nogi. Dopiero następnego dnia, przychodzi ze zdwojoną siła i pozbawia tchu. To taki mechanizm obronny, napędzany głównie adrenaliną. Kiedy jeszcze praktykowałam, widziałam ludzi z odciętymi ostra blacha nogami, którzy relacjonowali, że jakimś cudem udało im się „wybiec” ze zmiażdżonego samochodu. Nawet wtedy jeszcze, nie zdawali sobie sprawy, że zamiast kończyn, zostały tylko dwa zakrwawione kikuty.
Ta sama siła, sprawiła, że nie rozpadłam się w drobny pył. Nie krzyczałam, nie błagałam, nie złorzeczyłam. To było raptem wczoraj, a ja czuje, jakby minęły całe lata świetlne. Od rana byłam pewna, że cos się wydarzy. Że coś się zmieni. Czekałam na to, podekscytowana i pełna nadziei. Czekałam.
Kiedy wszyscy wyszli z gabinet, zobaczyłam jak wolno kieruje się w moja stronę, podpierając laską przy każdym kroku. Był zamyślony. Trochę nieobecny. Z rozbieganym wzrokiem. Zarzucił mi, że z nim pogrywam. Zarzucił, że ostentacyjnie okazuje swoje zainteresowanie. W pewnym sensie miłą rację. Ale to on zaczął ta grę. To on pozwolił mi wierzyc, że jest przed nami jakaś przyszłość. Nie byłam naiwna gąską. Wiele razy dawał mi do zrozumienia jak bardzo jest zainteresowany. Może byłam zbyt niecierpliwa? Może za bardzo chciałam? Nie ma to teraz znaczenia.
Potem on przekreślił wszystko. Jego dłoń na mojej piersi, brutalnie, bezwstydnie, wulgarnie pozbawiła mnie złudzeń i marzeń. Nie rozumiałam tego. Nie wiedziałam co do mnie mówi, co robi. Dopiero po chwili świadomość tego co się właśnie dzieje, wdarła się do mojego umysłu.
Chciałam mu wykrzyczeć prawdę o nim prosto w twarz. Nie potrafiłam. Chciałam go uderzyć –ale reka była jak ołowiana kukła przytwierdzona do mojego barku. W tym momencie jakby nie należała do mnie. Wydobywszy z głębin duszy, całą pogardę, jaka udało mi się w sobie znaleźć, spojrzałam w jego niebieskie oczy, w których czaił się jakiś smutek. Przez chwilę pomyślałam nawet, że żartuje, zatrzymałam się w pół kroku niepewnie. A może to on zatrzymał mnie swoja ręką cały czas spoczywająca na mojej piersi? Ale nie. Nie żartował. „Może zostawisz je tutaj?”
Byłam na adrenalinie i nie czułam bólu amputowanej duszy. Wyszłam pewnym krokiem i z podniesiona głową, nie oglądając się na zostawione za plecami marzenie.
Zepchnęłam tę chwile głęboko, tam gdzie tylko czasem zaglądając nocne koszmary. Rozmowy, notatki, dokumenty. Tak jakby nic się nie wydarzyło. Nic się nie stało. Nic nie zmieniło.
Dopiero rano, z twarzą przyklejoną do mokrej poduszki, płakałam. Dopiero wtedy poczułam jak ból rozsadza mnie i przenika. Pulsował gdzieś w środku uśpiony, aby teraz pęknąć i rozlać się gorącą lawą cierpienia. Duszę można naginać tylko do pewnego momentu. Potem po prostu pęka i łamie się. Jak kość w nodze. Tylko z poskładaniem jej jest już większy problem.
|