Vice: Sloth [ M ] [ T ]
Część druga, ale tak jak już wcześniej wspominałam, luźno/prawie w ogóle nie powiązana z częścią pierwszą.
Kanciaste zdania i rozwinięta inwencja twórcza tłumacza, ale proszę, zignorujcie (albo i nie zignorujcie, tylko zjedźcie :3).
'Sloth' znaczy 'lenistwo'.
Linki do tłumaczeń:
1. Envy
2. Sloth
3. Gluttony
4. Wrath
5. Pride
6. Greed
7. Lust
Autor: TheVerbalThingComesAndGoes
Tytuł: Vice (tłum. wada, przywara, defekt)
Link do oryginału: http://www.fanfiction.net/s/5208620/2/Vice
2. Sloth
“So many people… So much energy and drama just trying to find someone who’s almost never the right person anyway… It just—it shouldn’t be so hard.”
(3.19 Act Your Age)
socordia
Na samym początku deszcz wyrywa go ze snu.
Łomoczący ze złością w okna i drzwi wraz z piorunem uderzającym w oddali i błyskawicą, rozświetlającą jego sypialnię oraz blade, ciepłe ciało splecione z jego ciałem w chwilowym rozbłysku fioletu. Zaskakuje go, że ona jest w stanie spać przy tym wszystkim.
Deszcz przeraża go, ale jej dłoń przywraca mu przytomność umysłu.
Podczas dzielenia łóżka nieuchronnie zanika koncepcja “stron”- zdaje sobie sprawę z tego, że przytula ją, tak po prostu. Jego palce są splecione z jej palcami, spoczywając pewnie i bezpiecznie na jej brzuchu. Przesuwa się, czuje pod koniuszkami palców jej łomoczący puls i odkrywa, że nie przeszkadza mu fakt, że trzymają się za ręce, wcale.
Piętnaście minut przed ustawioną godziną alarmu w budziku, ona przesuwa głowę na jego klatkę piersiową, wsuwając swoją nogę między jego. To rzadki moment spokoju, a on nie chce go ani burzyć rzeczywistością zawierającą w sobie ból i odpowiedzialność, ani przerywać obowiązkami.
To nie jest proste, ale co jakiś czas udaje mu się przekonać ją, by zasnęła.
Oczywiście niecałe pięć minut po tym, jak przezornie wyłącza jej budzik i wreszcie zapada w sen, Cuddy zaczyna się kręcić. Marszczy brwi, wykrzywia usta, rozpychając się łokciami, aż wreszcie spogląda na niego, a prześcieradło owinięte wokół jej nagiego ciała obsuwa się niebezpiecznie nisko.
- Co ty robisz?
- A na co to wygląda?
Rzuca okiem na szafkę nocną i z powrotem na niego, zmarszczki na jej czole pogłębiają się.
- Wyłączyłeś mój budzik – oświadcza oskarżycielskim tonem.
- Z technicznego punktu widzenia… mój zegarek, mój alarm. Śpij – zarządza na wpół przytomnie. Próbuje przyciągnąć ją z powrotem do siebie, obejmując w talii, ale ona odpycha jego klatkę piersiową, odrzucając próby nakłonienia jej do powrotu w krainę snów.
- House…
- Jest niedziela, siódma rano. Śpij.
- Mam spotkanie…
- O dwunastej trzydzieści. O ile pamiętam, to nie potrzeba ci aż czterech godzin, żeby się ubrać. Nawet biorąc pod uwagę bieliznę.
- House, nie możesz tak po prostu…
Ignoruje ją, chwytając jej gestykulujące dłonie i przytrzymując je mocno. Nie przerywa jej słowami, tylko pocałunkiem, którego nie można nazwać niewinnym.
- Za dużo pracujesz. Śpij.
Uśmiecha się, przesuwając opuszkami palców po jego gardle, kiedy nie posuwa się dalej. Całuje go lekko, a potem odważnie stuka palcem w sam środek jego klatki piersiowej.
- Nie myśl sobie, że to będzie działać za każdym razem.
Ostatnio zmieniony przez Shitzune dnia Nie 16:03, 05 Wrz 2010, w całości zmieniany 1 raz
|