Syn
Joe, dzieci to małe potwory, niech sobie ludzie mówią, że są milutkie i słodkie. Są chciwe, egoistyczne i nie obchodzi ich nic oprócz własnych potrzeb. [...] Wszyscy jesteśmy okropni, gdy jesteśmy mali. Widziałeś kiedyś, jak niegodziwe i wstrętne są wobec siebie dzieci? I nie mówię o waleniu się łopatkami po głowach w trakcie zabawy w piaskownicy! Nastolatki... Boże, poucz ich jakiś czas, a dowiesz się, co to podłość. Nie ma na świecie istoty bardziej małostkowej, złośliwej i samolubnej niż piętnastolatek. [...] Ludzie stają się ludzcy dopiero po dwudziestce, a i wtedy ledwo zaczynają.
- Greg, tym razem twoja kolej na odwiedzenie wychowawczyni - głos Lisy House powoli docierał do jego świadomości. Właśnie wrócił ze szpitala, po trzech dnia ciężkiej pracy nad wyjątkowo ciężkim przypadkiem, wreszcie udało mu się postawić prawidłową diagnozę. Potrzebował chwili na przyswojenie informacji.
- Dlaczego znowu ja? - zapytał, udając pięciolatka. - Co zrobiła nauczycielka? Bo zakładam, że to nie jest wina naszego syna.
Uśmiechnął się do siebie. Ten mały urwis kosztował ich dwoje więcej nerwów, niż całe przedszkole. W wieku pięciu lat został przyłapany na próbie ukradnięcia bielizny wychowawczyni. Do tej pory nie wiedzieli w jaki sposób zdołał dostać się do jej domu. Po dwóch dniach uczęszczania do szkoły, dyrekcja zawiesiła go w prawach ucznia na tydzień. Gdyby nie Lisa, zapewne miałby problemy z ukończeniem pierwszych trzech klas. Uratowała mu skórę tyle razy, że nawet nie dało się tego zliczyć. Taka rola matki.
- Niech ci sam powie. Masz stawić się o czwartej, tam gdzie zawsze. Idę do szpitala, nie czekajcie na mnie z kolacją - powiedziała zostawiając swoich dwóch niebieskookich mężczyzn w kuchni.
- Eeeej! A pożegnać się, to co? - krzyknął House.
Cofnęła się, składając na jego ustach szybki pocałunek.
- Tylko nie podrywaj więcej tego twojego nowego sługusa. Pamiętaj, dowiem się o wszystkim - powiedział, uśmiechając się. - Wielki House zawsze pozna prawdę.
- Wielki House'ie, ty mi się tutaj zajmij synem - odpowiedziała, wychodząc z kuchni.
Siedzieli przez chwilę w milczeniu, wymieniając jedynie krótkie spojrzenia. Gdy do ich uszu dotarł dźwięk zamykanych drzwi, wybuchnęli śmiechem.
- Co znowu zrobiłeś? - zapytał piętnastoletniego syna.
Patrzył na niego, cóż, gdyby to nie był House to można by powiedzieć, że z miłością, ale na pewno patrzył z jakimś uczuciem. Nieokreślonym, ale uczuciem. Widział niemalże idealną kopię samego siebie. Jasnoniebieskie oczy, w których widoczna była inteligencja. Podobne rysy twarzy. Jedynie włosy odziedziczył po mamie. Dziecko idealne, pomyślał.
- McCanzie to idiota.
- Tak, tak. Wiem. Ale co konkretniej zrobiłeś? Tylko nie mów, że zniżyłeś się do wygłoszenia jakiejś głupiej uwagi. Bo nie uwierzę, że jesteś moim synem!
Michael uśmiechnął się do ojca. Zawsze miał z nim dobry kontakt. Pewnie dlatego, że odziedziczył po nim nie tylko wygląd, ale i charakter. Czasami współczuł mamie, że musi znosić ich obu.
- Nie, tato. Ograniczyłem się do wygłoszenia głupiego komentarza i rozwalenia mu całej lekcji. I nazwania go idiotą.
Greg spojrzał na syna z politowaniem, w sercu czując dumę. Moja krew, pomyślał. Trzeba tylko jeszcze trochę mu pomóc.
- Cienko, cieniutko... Ale wiesz, że mama oczekuje jakiegoś kazania z mojej strony, prawda? Więc nie chcąc jej zawieść, muszę coś powiedzieć. Nie postępuj nigdy więcej tak niegodziwie wobec kochanych nauczycieli. Nie wygłaszaj żadnych więcej uwag dotyczących biustu pani dyrektor. Na to czas przyjdzie później. Nie denerwuj mamy i przeproś pana McCanzie. Zrozumiano?
- Tak, tato - odpowiedział z uśmiechem młody House. - Jak zawsze wszystko na odwrót, prawda?
- Inteligencję odziedziczyłeś po mnie, co do tego nie mam wątpliwości.
Siedzieli, pogrążeni w myślach. Milczenie, które zapadło był jednym z tych dobrych milczeń. Kiedy wszystko jest w jak najlepszym porządku.
- Tato? - przerwał ciszę Michael.
Greg podniósł wzrok, patrząc w oczy syna.
- Pójdziesz do szkoły? - zapytał niepewnie.
Diagnosta przewrócił oczami.
- Nie upadłem jeszcze na głowę. Pewnie, że nie pójdę! Chyba, że... Twoja wychowawczyni to taka niezła blondynka, no nie?
- Tato!
- Dobra, dobra, już nic nie mówię.
Patrzyli na siebie z uśmiechem. Byli tak bardzo do siebie podobni... A pomyśleć, że bałem się, że nie dam rady, powiedział w duchu Gregory House. Ojcostwo nie jest takie złe.
KONIEC
|