|
|
|
|
|
|
Zobacz poprzedni temat
:: Zobacz następny temat
|
Wiadomość |
Autor |
|
|
Live or die [+18] Part 27
Part 1
- Jezu- syknął wchodząc do sypialni Cuddy. Czuł jak ostry ból przeszywa mu nogę, pochylił się i podniósł z szarej wykładziny swój niezawodny „ uśmierzacz bólu”- Tutaj się schowałeś mój przyjacielu- uśmiechnął się i połknął 2 tabletki.
Omiótł wzrokiem pomieszczenie, wszędzie walały się sterty ubrań. Wsunął na siebie jeansy i czerwony T-shirt z napisem “It wasn't me... kissing that boy at the bus stop!” I pokuśtykał do kuchni. Po kilku minutach na tacy zaniósł do sypialni kawę oraz sok pomarańczowy i usiadł na brzegu łóżka obok śpiącej jeszcze Lisy. Wyglądała jak księżniczka, czekająca na pocałunek.
- Dr. Cuddy! krzyknął wreszcie. Natychmiast otworzyła oczy - Przyniosłem Ci kawę
- Która godzina?
- Dochodzi ósma
Wypiła połowę soku pomarańczowego i z powrotem położyła się na poduszce. House nie przestawał podziwiać jej urody, za każdym razem kiedy na nią spojrzał czuł rosnące pożądanie. - Śpiąca Królewna – powiedział. Lisa uśmiechnęła się.
-Śpiącą Królewnę budził pocałunek, a nie kawa z ekspresu. Pocałował ją w rozgrzane od snu czoło. Potem w usta smakujące jak pomarańcza.
- Przestań! Brwi Cuddy zbiegły się w jedną kreskę, wyraz świętego oburzenia- spóźnię się przez Ciebie!
- Zachowuj się jak przystało na grzeczną dziewczynkę, bo inaczej będę musiał Cię ukarać!
- Tak się składa, że w przeciwieństwie do Ciebie to Ja rządzę, a to oznacza, że to Ja a nie Ty mogę wyznaczać kary.
- Nie wolno Ci nadużywać swojej pozycji! – skarcił ją ostro
- Na miłość boską! House! Za pół godziny wyjeżdżamy .
-Maammoooo- jęknął…a nie mógłbym dzisiaj zostać w domu? Zapytał składając ręce w błagalnym geście przy tym komicznie wybałuszając oczy. – Zdaje się że złapałem katar, nie chciałbym zarazić tych…no…tych co to się szwendają po szpitalu marnując mój cenny czas..
- Pacjentów? Nie ma takiej opcji. Cuddy wstała i narzuciła na siebie szlafrok.- Poza tym nie wiesz jeszcze co dolega panu Stevens’owi…
- Komu? Nie znam człowieka- wzruszył ramionami, nie zdążyłem jeszcze przeczytać jego akt. Chyba posiedzę u Ciebie- mówiąc to klapnął z impetem na stojący w rogu fotel.
-Miałeś na to cały dzień. Zamiast czytać miotałeś się po szpitalu jak tygrys po klatce- przybrała ton który świadczył, że uważa konwersację za skończoną.
Dziesięć minut później stała już świeża i pachnąca przed ogromnym lustrem w swojej sypialni.
- Czego chcesz? Spytała rozczesując mokre włosy…miała na sobie skromną lecz bardzo kobiecą jedwabną koszulę nocną i ozdoniony koronkami szlafroczek…
- House popatrzył na nią i przeciągnął palcem po zimnym policzku. Przebiegł ją gwałtowny dreszcz. - Może jednak zostaniemy dzisiaj w domu? Nachylił się i delikatnie musnął wilgotnymi wargami jej szyję…Cuddy odwróciła się i pocałowała go tak żarliwie, że z trudnością złapał oddech. Westchnął głęboko i przywarł do niej ustami. Zatracili się w dzikich pocałunkach, poddając się wzbierającej szalonej namiętności.
- Matko! Cuddy!- pokrywał pocałunkami jej szyję, oczy, policzki, szukał gorących ust
- Chcę Cię...teraz! Odrzuciła wszystkie zahamowania, ujęła jego twarz w obie dłonie i całowała namiętnie. Greg objął ją i przyciągnął do siebie tak mocno, że czuła wzrastające napięcie jego ciała. Przywarła do niego biodrami, nie mogąc oprzeć się pragnieniu i tęsknocie wypełniającej jej ciało. Z trudem łapała powietrze. Diagnosta odrzucił w tył głowę i z głębokim westchnieniem objął ją tak mocno, że aż bolało. Ale Cuddy nie zwracała na to uwagi, z radością poddawała się jego żądaniom. Wszystkie pierwotne instynkty pulsowały w jej żyłach, doprowadzały ją do szaleństwa, nie panowała nad pragnieniem i pożądaniem.
-House!- westchnęła namiętnie. Drżącymi rękoma ujął jej długie i szczupłe dłonie. Całował je po kolei zanurzał w nich twarz. Popatrzył na nią z bliska, w jej zielonych oczach dostrzegł rozbudzoną namiętność. Zsunął szlafrok z jej ramion . Dotykał ją delikatnie rękoma, ustami. Lisa ściągnęła mu t-shirt. Łagodnie przesunęła palcami po jego skórze, poczuła leciutkie drżenie jego ciała, opuszkami palców gładziła jego piersi, Wstrząsnął nim gwałtowny dreszcz, gdy przywarła do nich ustami. Czułą gorący, słony smak i zapach jego skóry. Jęknął i delikatnie poprowadził jej dłoń w dół. Zanurzył palce w jej gęstych lekko skręconych włosach i uniósł je do twarzy, wdychając ich świeży zapach. Delikatnie pieścił jej piersi, całował je tak że nie mogła powstrzymać krzyku. Nie panując nad sobą wbiła palce w jego plecy. House nie mógł już dłużej wytrzymać. Pchnął ją w kierunku nie zaścielanego jeszcze łóżka. Starał się opanować pożądanie, być delikatnym, ale pragnienie było silniejsze.
Cuddy krzyknęła, poczuł jak gwałtownie wygina się pod ciężarem jego ciała. Napływały kolejne fale uniesienia pozbawiając ich zmysłów, potężniejąc aż do ostatecznego wybuchu…
Leżeli mocno przytuleni do siebie z trudem łapiąc powietrze zdyszanym oddechem, mokrzy od potu ...
Part 2
Kiedy House dojechał do Princeton-Plainsboro Teaching Hospital i przekroczył szklane drzwi swojego gabinetu dochodziła godzina 12. Cameron , otworzyła poranną pocztę i nalała zimnego soku pomarańczowego do wysokiej szklanki. Siedziała teraz za biurkiem i przeglądała czyjeś akta.
- Welcome to hell! wykrzyknął rzucając w kąt swoje przeciwsłoneczne okulary
- Gdzie reszta drużyny? nie odpowiadaj nie chcę wiedzieć. Rzucił przelotne spojrzenie na pustą tablicę i pokuśtykał do ekspresu zaparzyć sobie kawę.
- Jakoś nieciekawie dzisiaj wyglądasz. Jakbyś nie był sobą
- A kim? Pierce'm Brosnan'em?- mruknął wyraźnie poirytowany
- Nie, nie o to mi chodzi. Po prostu nie wyglądasz najlepiej.
- To wszystko z powodu tego, co przytrafiło mi się dzisiaj nad ranem. Zostałem zgwałcony przez własną szefową- załamał ręce w teatralnym geście, mrużąc oczy- ta kobieta jest niewyżyta, wiedziałaś że trzyma pod łóżkiem XIV wieczne narzędzia tortur?
- Rzeczywiście okropne- Cameron uśmiechnęła się pod nosem.
Do gabinetu wszedł Chase- Pan Stevens miał wodę w płucach, zastanawiamy się z Formanem, czy te obrzęki nie są przypadkiem wynikiem ogólnego pogorszenia stanu zdrowia spowodowanego zwykłą grypą- oznajmił. Cameron pytająco spojrzała na diagnostę.
House nie zwracał na nich uwagi. Na telewizyjnym ekranie bohater serialu fantastycznego miotał pioruny, odległe o milion lat świetlnych od chorób, zarazków oraz podstarzałego pacjenta.
- Pobraliśmy próbki śledziony, wątroby, płuc i szpiku kostnego. Pobraliśmy ślinę i
krew. Na całym materiale przeprowadziliśmy testy bakteriologiczne.
House wstał i wychodząc rzucił przez ramię- Wyodrębnijcie zarazki i zidentyfikujcie je. Więcej nie liczcie na żadną podpowiedź z mojej strony.Tą zagadkę macie rozwikłać sami. Adios!
Z trudem dokuśtykał do stołówki, podpierając się laską.
-House! Spóźniłeś się, twój stek jest już zimny, a na drugi nie masz co liczyć. Cholera- powiedział Wilson z uśmiechem- wyglądasz, jakbyś wczoraj w nocy dobrze się bawił.
- Każdy rozwiedziony mężczyzna ma prawo czasami świętować swój dobry los – zażartował łykając 2 tabletki Vidocinu
- Patrząc na ciebie, nie żałuję, że mnie tam wczoraj nie było. Wyglądasz jak chodząca śmierć.
- A jak niby mam wyglądać po nocy spędzonej w haremie napalonych dziwek- odstawił laskę i zabrał się za jedzenie…
- Mógłbyś być chociaż raz poważny i nie zachowywać się jak rozwydrzony bachor, na miłość boską!
- Cały czas jestem poważny- zmarszczył czoło i ściągnął brwi ku sobie- Wczoraj uprawiałem dziki sex z dr. Cuddy- wysyczał- widzisz i cały czas jestem poważny- wskazał palcem na swoją twarz zastygłą w niewyraźnym grymasie.
Wilson puścił tę nowinę mimo uszu, jego przyjaciel tyle razy opowiadał o swoim rzekomym romansie z szefową, że teraz nikt nie zwracał najmniejszej uwagi na jego zaczepki. Ba! Nikomu nawet nie przyszło do głowy, że może kryć się w nich choć cień prawdy.
- A propos Cuddy- powiedział- pojutrze urządzamy przyjęcie z okazji jej urodzin i chcielibyśmy żeby pojawili się na nim wszyscy pracownicy szpitala. Mówiąc wszyscy mam na myśli również Ciebie. Jednak House go wcale nie słuchał, niebieskie oczy skupiły się na czymś, co znajdowało się gdzieś bardzo daleko, z całą pewnością nie w tym pomieszczeniu.Skończył jeść baton i wsunął opakowanie do kieszeni marynarki.
Wzrok Wilsona przeniósł się na drzwi z których wynurzyła się postać zgrabnej ciemnowłosej pani dziekan- przez kilka sekund spoglądał na nią, po czym skulił ramiona i wyszeptał do Grega
- Jeśli wypaplesz cokolwiek przy Lisie, możesz zapomnieć o darmowym żarciu.
- W porządku. Skoro tak bardzo nalegasz- przez twarz House'a przebiegł cień uśmiechu.
Minęło kilka sekund po czym wydarł się na całe gardło
- Kamasutra!- tak głośno, że echo odbiło się po całej stołówce. Wilson ukrył twarz w dłoniach, czuł na sobie spojrzenia wszystkich obecnych, miał ochotę zapaść się pod ziemię. House widząc, ze osiągnął zamierzany efekt, kontynuował -Kamasutra, to idealny prezent, chociaż z drugiej strony dr. Cuddy zapewne zna już wszystkie pozycje, co więcej połowę z nich sama wymyśliła- zrobił krótką pauzę nie spuszczając wzroku z purpurowej twarzy towarzysza- na przykład taki Sposób Żab kładziesz kobietę na plecach i unosisz jej uda w taki sposób, ze dotykają pięt, które znajdują się tym samym w pobliżu pośladków... Wilson spojrzał na niego spode łba.
- Matko Boska House! Mógłbyś skończyć wreszcie te wygłupy i zachować się jak przystało na światowej sławy diagnostę
- Phi, jeśli nie podoba Ci się pomysł z książką, zawsze możemy kupić jej Pas Cnoty- uśmiechnął się lubieżnie gładząc ręką swój kilkudniowy zarost- ale to tak jakby kupić bilet na pociąg, który dawno odjech....nie zdążył dokończyć zdania, kiedy gwałtowny grymas wykrzywił mu twarz. Poczuł ogromny ból zimny i przenikliwy, ostry jak krawędź szkła.
Nie mógł powstrzymać gwałtownego łomotania serca, nie mógł powstrzymać ucisku w płucach. Odwrócił głowę i zobaczył długie smukłe palce, zaciśnięte na jego nodze. Po policzku popłynęła mu łza. Syknął z bólu. Cuddy widząc cierpienie na jego twarzy natychmiast zwolniła uścisk. Wyprostowała się i przechyliła brodę w sposób zwiastujący początek akcji dyscyplinarnej
- Zaczyna się-House wywrócił oczami, masując obolałą nogę. Sięgnął do kieszeni i wyjął pomarańczowe pudełeczko. Wilson siedział nie ruchomo, wpatrując się w szefową. Widział ja wściekłą setki, może nawet tysiące razy, ale jeszcze nigdy House nie wytrącił jej z równowagi. Aż do teraz.
- Siedem skarg jednego dnia, plus bezprawne wejście na teren cudzej posiadłości. Wyrabiasz normę ? Co znalazłeś w mieszkaniu pacjenta? - warknęła wściekła, spoglądając w jego niebieskie oczy.
- Jedzenie w szafie...ubrania w lodówce, normalka- House wykrzywił usta w zamyśleniu, wymownie spoglądając na okrągłe piersi pani dziekan
- Czy to naprawdę odpowiednia praca dla takiej kobiety jak Ty?- zapytał tak cicho, że tylko Wilson i Cuddy mogli go słyszeć -Czemu nie zajmiesz się czymś ciekawszym, choćby tańcem brzucha? Z taką urodą mogłabyś zrobić karierę w Playboyu.
- Wierz mi - odparła, podając mu wyniki badań pana Stevens'a -ratowanie ludzkiego życia jest o wiele ciekawsze niż podawanie alkoholu takim rozpustnikom jak Ty.
- Dlaczego od razu rozpustnik? Bo wyobrażam sobie, jak byś wyglądała w obcisłym, atłasowym kostiumie z króliczym ogonkiem? Może kolacja dziś wieczorem?
- Jaka kolacja? - spytała, rozpinając fartuch.
- Co tylko zechcesz- wzruszył ramionami- Hamburgery w barze Creutzfeldta-Jakoba?
- Wolałabym raczej Rybę i białe wino w L' Astrance - powiedziała i zanim zdążyła zaprotestować House wstał i objął ją wpół przyciągając do siebie. Nie umiał odgadnąć jej myśli. Na jej twarzy malowały się różne uczucia. Dostrzegł w oczach błysk podniecenia, który jednak natychmiast zgasł. Zawahała się i odsunęła. Pochylił się nad nią i przyciągnął do siebie.
- House! Nie jestem w nastroju na Twoje idiotyczne gierki!
- Nie! Tylko nie to, nie rób mi tego, nie mam drobnych na dziwki- wzniósł oczy ku górze. Drgnęła lecz nie cofnęła się przed jego obezwładniającym dotykiem.
- Ostrzegam, jeżeli zaraz nie przestaniesz najbliższy miesiąc spędzisz w przychodni, diagnozując choroby weneryczne i wycierając cieknące nosy! Syknęła mu w twarz nie spuszczając wzroku z niebieskich oczu.
House jednak nie odpowiedział, tylko gładził jej ramię.
-Wypadłeś z roli- upomniała go- mieliśmy prowadzić konwersację.
Przepraszam powiedział i puścił jej rękę.
Cuddy zmierzyła go przenikliwym spojrzeniem
- Masz półgodziny na przytoczenie swojego tyłka do przychodni, w przeciwnym razie nie unikniesz wizyty u urologa - rzuciła na pożegnanie idąc w kierunku oddziału hematologii
House wrócił na swoje miejsce , rozsiadł się wygodnie i położył nogi na blat stołu. Zlustrował wzrokiem zszokowanego Wilsona, wpatrującego się bezmyślnie na czerwone trampki, lądujące z impetem w jego lunchu.
- House- wydukał- ona naprawdę na Ciebie leci …
Part 3
- Gdzież on się znów podziewa. Nie mam do niego już siły! –klęła go w duchu na wszystkie świętości. - Znajdę Cię House szybciej niż Ci się wydaje!
- Betty! Nie widziałaś House’a?!
- Hhmmm…tak właściwie to …NIE!- pielęgniarka skrzywiła się, a grymas bólu wykrzywił jej usta.
Cuddy spojrzała na nią spode łba- Jakby jakimś cudem dotarł aż tutaj powiedz mu, że go szukam.
- Sama dobrze wiesz, że przychodnia jest ostatnia na jego liście miejsc wartych zwiedzenia… uśmiechnęła się słabo…Administrator zmierzyła ją przenikliwym spojrzeniem…- Taaa…wiem, ale szukałam już wszędzie. Pozatym powinien być tutaj od…podniosła rękę i spojrzała na zegarek- …od ponad 2 godzin
- Może spróbuj w barze ze striptizem, albo w salonie gier …a tak właściwie naprawdę opłaca się go szukać? Przynajmniej będziemy miały trochę spokoju- taki dzień dobroci dla personelu…uśmiechnęła się zadowolona z pomysłu -Sama wiesz jaki potrafi być wkurzający…
Cuddy ściągnęła brwi w jedną kreskę- Po prostu jak się pojawi daj mi znać- rzuciła na pożegnanie idąc w kierunku windy (…)
-Matko Jennis! Ale cuchną Ci nogi!Nigdy nie słyszałaś o przewiewnym obuwiu!?
- House! Wynoś się stąd!Nikt Ci nie kazał tarzać się po podłodze, po za tym ciesz się że Cie nie wydałam przed Lisą- jednym tchem wyrzuciła z siebie całe zdanie patrząc mu w oczy.
House spojrzał na nią badawczo - Akurat! Jesteś największa paplą jaką widziały mury tego szpitala i gdybym Ci zapobiegawczo nie zmiażdżył stopy laską, pewnie ta czarownica zagoniłaby mnie do roboty- cięto zripostował
- Phi, mam dużo pracy więc może łaskawie poszedłbyś po wkurzać innych-zabrała stos kart leżących na ladzie i udała się w stronę zabiegowego.
- Aha! I mam na imię Betty- rzuciła przez ramię na odchodnym
- Mniejsza o imię JENNIS! Wykrzyknął łykając Vidocin, zadowolony,że po raz kolejny udało mu się wymigać od pracy. Poczekał jeszcze jedną czy dwie sekundy, wyszedł i skierował się ostrożnie wzdłuż szpitalnej ściany do połowy wyłożonej drewnem. Znalazł się przy końcu korytarza i podjął ryzyko spojrzenia za róg, żeby zobaczyć, czy któreś z jego podopiecznych nie wpadło na pomysł szukania go w gabinecie Wilsona.
Z ciężkim westchnieniem opadł na fotel, zastanawiając się, czy wszyscy mężczyźni w jego wieku czują się tak zmęczeni i zużyci jak on.
- House, co za miła niespodzianka- Wilson błysnął zębami
- Kłamczuszek
- Jak idzie? Byłeś już w przychodni?
- Wcale nie idzie, nuda. Można dostać śpiączki- odpowiedział z fałszywym uśmiechem przyklejonym do ust
- Nikt nie przyszedł?
- Jedna mamuśka z dzieckiem. Spojrzała przez drzwi i poszła sobie. Koniec
- House! Co jej zrobiłeś?
- Ee…Rzuciłem w nią grubym tomiskiem. Nie martw się, książka mi się nie podobała.Jakieś bzdury o polityce Korei Południowej.
- Mogłeś zrobić krzywdę tej biedaczce!
-Spokojna głowa.Celowałem obok.Zapamiętaj sobie, że na strzelnicy mam sto trafień na sto strzałów -dodał chełpliwie.
- Nie wolno ciskać przedmiotami w ludzi.
- Jestem dzikusem -odparł przymilnie.-Ktoś mnie powinien ucywilizować. Spotkamy się w poniedziałek na pokazie Monster Trucków? Wilson wahał się przez moment.- No dobrze, ale nie chcę wiedzieć w jaki sposób zdobyłeś bilety- ustąpił w końcu. Pokiwał głową i uśmiechnął się pobłażliwie.
- Zaprzedałem duszę diabłu- House wzruszył ramionami. Oparł laskę o szklany stoliczek do kawy i wyjął z kieszeni marynarki opakowanie Vidocinu. Wilson uśmiechnął się jak zwykle.
– Jak doszło do tego…że Ty i Lisa...że Wy, no wiesz? Zapytał wbijając wzrok w czerwone trampki przyjaciela.
House odetchnął głęboko i przyglądał mu się w skupieniu, kąciki jego ust nieznacznie się podniosły. Najwyraźniej rozkoszował się historią, którą zamierzał go uszczęśliwić
- Cóóóżżżż…powiedział przeciągając sylaby- otóż okazało się, że nasza słodka Cuddy jest prostytutką zatrudnioną jako dyrektor tego oto szpitala- zamaszystym ruchem ręki wskazał na budynek – niedawno zaczęła dorabiać na ulicy, wynająłem ją bo była tania, ale szybko okazało się że jest kompletnie zielona,więc zrezygnowałem z jej usług. Następnego ranka znalazłem ją pod moimi drzwiami, więc przygarnąłem do siebie na kilka dni, nakarmiłem, ubrałem. Uważała że uratowałem jej życie. Miałem okazję wyrównać nasze rachunki, ale jakby się do mnie przywiązała. Nie posunę się tak daleko by twierdzić że czci mnie jak BOGA. Jest mniej więcej jak w chińskich historiach, kiedy ratując komuś życie stajesz się jego właścicielem…nawet jeśli tego nie chcesz…- odparł wyraźnie zadowolony z siebie.
- House, zaczynasz wykazywać cechy kompletnego skretynienia, mam nadzieję że to nie jest zaraźliwe- mruknął kręcąc głową z dezaprobatą - Kochasz ją…kochasz Lisę.
Diagnosta odwrócił głowę i przez długą chwilę wpatrywał się w ścianę.
- Nie pytaj mnie o to. Nie teraz.
- House, to nie było pytanie
- A co tam słychać u Amber, podobno się zaręczyliście?
- Ona nie żyje od roku, przecież wiesz… Zmieniasz temat rozmowy.
- Święty Wilson, beatyfikowany za życia. Przyjaciel wszystkich ludzi i zwierząt- zadrwił, kuśtykając w stronę dzbanka z kawą, stojącego na kredensie za biurkiem przyjaciela.
- Po prostu martwię się o nią
- Nie zrobię jej krzywdy, poza tym Cuddy jest już dużą dziewczynką
- Celowo na pewno nie, ale mógłbyś ją skrzywdzić nieświadomie. Znam Cię. Niczego nie potrafisz brać na serio. Bardzo fajnie, każda kobieta lubi się pośmiać. Ale przychodzi czas, że ona chce mieć pewność, iż ją traktujesz poważnie, choć resztę świata trochę lekceważysz. Rozumiesz, o co mi chodzi?
House ciężkim ruchem potarł swój kark – Nie to ponad moje siły! Trzy godziny w twoim towarzystwie i będę musiał pójść na terapię!
Wilson skwitował jego skargę szczerym uśmiechem.
-Warto się pomęczyć,skoro dzięki temu wylądujesz na kozetce u psychoanalityka….
Zanim zdążył się obejrzeć House wyszedł głośno trzaskając drzwiami…
Part 4
Cuddy stała przy drewnianym stoliku, z założonymi rękami, czekając. O czym rozmyślała? Nie była tego pewna. O beztroskim dzieciństwie, bolesnym dorastaniu o miłości…Prawdziwe uczucia można wyczytać z czyjegoś nieświadomego uśmiechu na twarzy, sposobu w jaki gorycz napina mięśnie ust, lub z westchnienia. Stała, z założonymi rękami, czekając aż zagotuje się woda w czajniku. Coraz bardziej, uświadamiała sobie przykry fakt, że to wszystko co robi i wiele z tego co myśli, zostało po prostu jak ubranie, wyjęte z szafy i nałożone, że to co naprawdę czuje jest jeszcze czymś innym, czymś innym niż miłość, czymś innym niż zauroczenie. Usłyszała gwizd. Chwyciła rączkę czajnika i zalała kawę syczącą, gotującą się wodą. Opuściła ręce, zrobiła kilka kroków w głąb gabinetu i wcisnęła swoje szczupłe, zwinne ciało w fotel za biurkiem, opierając głowę na skórzanym zagłówku. Pogrążona w myślach nie dosłyszała trzasku drzwi, ani nie dostrzegła lekarza, który podpierając się laską podążał w jej kierunku. Wyczuwając czyjąś obecność, poderwała instynktownie głowę.
- Czuję się jak słowik w klatce!- głos House’a wyrwał ją z zamyślenia – W tym szpitalu, czuję się jak słowik w klatce!
- Śpiewaj, co tylko chcesz- spojrzała na niego swoimi zielonymi oczami, ukrytymi za ciemnymi rzęsami.
- W szpitalach jest na ogół niezła akustyka
Diagnoście jednak nie było, ani do śpiewu, ani do śmiechu .
- Zgodnie z rozkładem powinieneś być teraz w przychodni. Poczekalnia jest pełna pacjentów, jak długo zamierzasz ich ignorować?
- Jak tylko stąd wystawię głowę, to zaraz mi przydzielą jakiegoś dzieciaka z przeziębieniem. Gapisz się na jego czerwony nos przez 20 sekund, a potem przez 40 minut przekonujesz jego matkę, że to na pewno nie jest zapalenie opon mózgowych. Stał nie spuszczając wzroku z jej chudej twarzy– miał wrażenie, że w ciągu kilku sekund postarzała się o kilka lat…
- Zachowuj się jak zawodowiec, jesteś diagnostą od kilkunastu pieprzonych lat. O co ten krzyk? A może powinnam pójść razem z Tobą? Gdy popatrzyła na niego,wziął ją za rękę i pociągnął za sobą w stronę windy. Dawno już minęła osiemnasta, jasno oświetlony korytarz, wyłożony szarą wykładziną był całkowicie pusty. W windzie pocałowali się. Wsunęła mu język do ust, włożyła mu rękę między nogi i ścisnęła. Nie mówili prawie nic. Pierwsze logiczne zdanie mogło zniweczyć czar. Łakome usta House’a wpiły się w jej wargi. Czuła, jak brakuje jej oddechu. Ogarnęła ją rozkosz, poczuła przypływ pożądania. Nie! Nie! Nie wolno jej tak reagować. Zaraz jednak zapomniała o narzuconych sobie rygorach i zapragnęła by ta chwila nie miała końca.
- Chcę Cię przelecieć- szepnął jej do ucha. Zobaczył, ze Cuddy szeroko otwiera oczy. – Nie…-chciała wyswobodzić się z jego objęć, ale przytrzymał ją.
- To…to znaczy nie teraz, w każdej chwili …- Umilkła w pół słowa, gdyż w tej samej chwili drzwi windy otworzyły się. Trudno o lepszy moment- pomyślał trzymając Cuddy w objęciach. Zobaczył panikę na jej twarzy, o co mu zresztą chodziło.
- House, puszczaj- syknęła…
- Daj mi tylko to czego pragnę, a będziesz wolna- mruknął i ostentacyjnie ziewnął
- Jeśli uważasz, że to jest zabawne…- zaczęła, podniesionym głosem, ale diagnosta przerwał jej.
- Mój żołądek uważa, że powinniśmy coś zjeść.
- Na mnie już czas – powiedziała próbując wyswobodzić się z jego objęć
- Cuddy! Kochanie, musisz mnie posłuchać!- wykrzyknął łapiąc ją za ramię
- Nie jestem żadnym Twoim „kochaniem”- odparła z gniewem, który zajął miejsce poczucia upokorzenia.
- Jesteś. Kocham Cię…bardziej niż swoją przychodnię i bardziej niż Twoją matkę. Podobnie jak i całą resztę świata!
- Pewnie- prychnęła
- Zostaw szyderstwa mnie, to nie w Twoim stylu- opuścił ręce i cofnął się o krok
- Nic nie wiesz o moim stylu, ale ja dostatecznie już dużo zdążyłam się dowiedzieć o Twoim- Cuddy wyraźnie usłyszała w swym głosie histerię. Nigdy nie mówiła takim tonem, nigdy dotąd też tak się nie czuła- zupełnie jakby wszystkie rozedrgane nerwy znalazły się na wierzchu. Za wszelką cenę starała się opanować. Nie mogła pojąć co się dzieje z nią ostatnimi czasy. Cały czas dziwnie się czuła, tak jakby nie była sobą. Dokończyła już nieco spokojniej: – Mam nadzieję, że po kolacji odwieziesz mnie do domu, kiedy tylko będę chciała.
House kiwnął twierdząco głową, Cuddy przyjrzała mu się czujnie. Był silny i z pewnością bez trudu potrafił by narzucić swoją wolę. Przebiegł ją dreszcz rozkosznej trwogi, lecz natychmiast się zawstydziła.
Gwałtownie skierowała się w stronę wyjścia. W drzwiach nagle przystanęła, napotkawszy wpatrzone w nią oczy personelu. Ze spojrzeń skierowanych na nią i House’a nietrudno było zgadnąć, że ich sprzeczka wzbudziła powszechne zainteresowanie. O Boże! Pomyślała, że chciałaby się zapaść pod ziemię. Mimo wszystko tym razem nie straciła rezonu. Wyciągnęła rękę i chwyciła dłoń House’a.
– Straszny raptus z tej mojej Cuddy! Greg zdążył wykrzyknąć, zanim szefowa siłą wypchnęła go na zewnątrz. Nigdy nikogo nie pragnęła skrzywdzić, ale w tej chwili gotowa była z premedytacją zamordować diagnostę. Musiał dostrzec to w jej oczach, bo gdy obróciła się żeby spiorunować go wzrokiem, powiedział z lekkim uśmiechem
- Pączuszek coraz bardziej zakwita.
Cuddy zesztywniała, wyrwała rękę z uścisku i przyśpieszyła kroku uśmiechając się do siebie(…)
House spojrzał na stół. - Nic nie widać pod tą breją- mruknął grzebiąc widelcem w talerzu
- Ta breja, jak ją nazwałeś, to sos cygański
- Właśnie że breja - upierał się. - Sama zobacz, jaka brejowata.
Diagnosta pochylił głowę tak nisko nad talerzem pełnym grudkowatego, szkarłatnego sosu, jak gdyby chciał umoczyć w nim twarz. Wąchał sos, żeby sprawdzić, z czego jest zrobiony. Próbował również ustalić, czy znajdujący się pod spodem stek został rozmrożony tak niedawno, żeby usprawiedliwić zuchwały dopisek w karcie: “Świeże mięso własnego uboju.”
Nie podnosząc głowy powiedział:
- To jest mieszanka konserwowych pomidorów, nie dogotowanej cebuli i przyprawy ziołowej prosto ze słoiczka. Główna jej funkcja to ukrywanie faktu, że leżący pod nią stek cielęcy cierpi na uwiąd starczy. Cuddy z rozbawieniem obserwowała, jak House podnosi na końcu widelca całe mięso i uważnie ogląda najpierw jedną, potem drugą stronę.
– Co Ty wyprawiasz, próbujesz ustalić płeć cielaka?
House uśmiechnął się łobuzersko. Cuddy pokropiła rybę sokiem z cytryny i zaczęła jeść.
- Nie wiedziałam, że lubisz sos cygański
- Nie lubię, ale nie miałem wielkiego wyboru. Za to Twoja ryba wygląda jak gdyby zdechła ze starości.
- Tak też smakuje.
- Nie odebrałem ci apetytu? - zapytał
- Nie, ale chyba odebrałeś tym paniom- wskazała na dwie siwowłose matrony, które siedziały przy sąsiednim stoliku i gapiły się na diagnostę zza okularów.
House obrócił się na krześle i uśmiechnął dobrotliwie jak ksiądz. Zawstydzone sąsiadki zajęły się swoją smażoną rybą…
- House,chcę już wracać do domu- szepnęła czując, że cały obiad podchodzi jej do gardła,a na bladą twarz wystąpiły kropelki potu.
- Ej, to nie fair, przecież zabrałem Cię na romantyczną kolację! Chyba powinienem dostać coś w zamian, może jakaś zapłata w naturze- uśmiechnął się nie spuszczając wzroku z kusej spódniczki kelnerki
- Tak romantyczna kolacja w Twoim wydaniu- prychnęła- nie wiem co mnie bardziej pociąga, twoja wymięta, przepocona koszulka, czy ślady sosu na Twoim zaroście…
Zrezygnowany zapłacił rachunek i ruszyli do wyjścia. Kiedy wychodzili w ostatniej chwili złapał chwiejącą się na nogach szefową. Ta jednak zdążyła wysunąć się spod jego ramienia. Jej twarz była bladozielona, zachwiała się a potem otworzyła oczy i zwymiotowała obficie na wycieraczkę. Przechodzący nieopodal mężczyzna zaniepokojony sytuacja natychmiast pobiegł by pomóc przenieść lecącą diagnoście przez ręce kobietę, uważając przy tym by nie wdepnąć w wielką kałużę wymiocin …
Part 5
- Nie znoszę tego cholernego płaszcza. Nic dziwnego, że nigdy nie mokniesz. Żadna szanująca się kropla deszczu na ciebie nie spadnie- House stęknął próbując podnieść klęczącą obok niego Cuddy.
–Bardzo śmieszne- mruknęła czując, że cała kolacja podchodzi jej do gardła. Skuliła się, a z jej ust wyciekała szeroką strugą jasnożółta breja, mieszając się z deszczem. House spojrzał na swoje nowe adidasy i posłał jej mordercze spojrzenie. Burza rozszalała się na dobre. Deszcz siekł asfalt pod ostrym kątem i bębnił po karoseriach przejeżdżających samochodów. Kiedy doszli do srebrnego Forda, byli przemoczeni, deszcz spływał im za kołnierzyki i kapał z czubków nosa. Lisa miała wrażenie, że zaraz utonie, była zdyszana i kompletnie wyczerpana.
House usiadł na miejscu kierowcy. Nie śpiesząc się rzucił laskę na tylne siedzenie, uruchomił silnik i podkręcił ogrzewanie.
- W zamian wolne od kliniki, wspaniałomyślnie wybaczę ci zniszczenie moich butów- powiedział wyjeżdżając z parkingu. Cuddy spojrzała na niego i nieznacznie uniosła brwi.
– Wporządku. Tydzień i ani dnia dłużej
- Naprawdę?
- Oczywiście, że NIE! – ostatnie słowo niemal wykrzyknęła- Odrobisz w klinice wszystkie zaległe godziny i do końca tygodnia zdiagnozujesz Stevens'a . House spojrzał na nią jak przybysza z innej planety. Była tak blada, że skóra niemal przeświecała i twarz przypominała odlaną z białej stearyny pośmiertną maskę.
- Cholera! – Cuddy wskazała na mijgajacą kontrolkę- nie zatankowałam samochodu.
- To nie jest samochód, to są kawałki blachy, które nie pozwalają rozsypać się rdzy - jęknął komicznie wybałuszając oczy. Byli w połowie drogi kiedy dojrzeli w oddali czerwony znak stacji benzynowej. House popatrzył we wsteczne lusterko, pokazał kierunkowskazem, że zamierza skręcić w prawo i zwolnił.
- Nie wiem, dlaczego ten idiota od razu nie poprosił mnie o linkę do holowania- spojrzał na czarną Hondę, która ośmieliła się jechać zbyt blisko za nim. Skręcił na stację benzynową, zatrzymał samochód przed dystrybutorem i po chwili wyłączył silnik.
- Wracam za chwilę- rzucił wysiadając. Zimno wprost zapierało dech w piersiach, a z zachodu wiał przenikliwy wiatr. House otworzył nakrętkę wlotu paliwa i zaczął napełniać zbiornik. Kiedy bak był pełen zamknął go i poszedł do kasjera, żeby zapłacić. Po drodze do kasy wziął z półek dwa batoniki czekoladowe i paczkę orzeszków .
– Numer dystrybutora? – zapytał kasjer, nie odrywając wzroku od telewizora.
– Jestem tu jedynym klientem. Mógłby pan zgadnąć? - mruknał zniechęcony
Kasjer miał około osiemnastu lat.. W ustach trzymał żółto–niebieski długopis reklamowy stacji. Z oczami wciąż utkwionymi w telewizorze, wziął z lady kartę kredytową, po chwili wyrwał z kasy fiskalnej dowód zapłaty i przesunął go po blacie w kierunku House’a, wraz z długopisem.
– Zechce pan podpisać? – rzucił.
Diagnosta wbił spojrzenie w długopis i sięgnął do kieszeni po Vicodin. Minęło dziesięć sekund, zanim kasjer się nim wreszcie zainteresował.
– Zechce pan…? – powtórzył i wykonał ręką wyraźny ruch podpisywania, jakby House był opóźniony w rozwoju.
– Nie. Przynajmniej nie tym długopisem.
Kasjer zamrugał z niedowierzaniem.
– O co chodzi, człowieku? Ten pisze zupełnie dobrze.
– Trzymałeś go w ustach, dlatego nie mam zamiaru go dotykać . Chcę czystego długopisu, na którym nie ma twojej śliny.
– Och, bardzo przepraszam.
– Przeprosiny przyjęte.
Kasjer otworzył szufladę i przez chwilę gmerał pomiędzy jakimiś sznurkami, śrubokrętami, papierkami po gumie do żucia i zwojami taśmy do kasy fiskalnej. W końcu musiał wstać z wygodnego krzesła i pójść na zaplecze. Po chwili wrócił z nowym długopisem. House złożył podpis i mu go oddał. . W połowie drogi do samochodu obejrzał się. Kasjer stał przy oknie i patrzył za nim z taką nienawiścią, że Greg musiał się uśmiechnąć z triumfem.(…)
Kiedy byli w połowie drogi, po prawej stronie jezdni w ostatniej chwili dostrzegli zarys postaci. Krople bębniły o szyby, tak mocno, że wycieraczki nie nadążały ich zbierać.
- House zatrzymaj się! –Lisa wykrzyknęła marszcząc brwi
- O co ci chodzi, do diabła? — burknął.
- On do nas macha, zobacz!
- No i co z tego? To tylko jakiś dzieciak! Ludzie machają bez żadnego po¬wodu. Machają, kiedy przejeżdża pociąg. To wcale nie oznacza, że chcą, aby się zatrzymał.
- Jeśli naprawdę chcesz wiedzieć, obchodzi mnie dlaczego macha. Cuddy odwróciła się do niego poirytowana. Greg spojrzał na nią z ukosa i wykrzywił usta, przyciskając pedał gazu, tak że wskazówka na desce roździelczej wskazywała 130 km/h.
- House zwolnij! Chcesz nas pozabijać?!
Diagnosta wydął policzki - Przepraszam mamo…Ale jaki jest pożytek z samochodu, jeśli nie można nim szybko jeździć?!
- Jaki jest pożytek z samochodu, jeśli leży się w grobie?!
- Jezu, Cuddy...
Wysiadając nadal się kłócili. Oboje zatrzasnęli drzwiczki o wiele mocniej, niż to było potrzebne szli wkierunku domu, zachowując między sobą gniewny dystans. Kiedy byli na werandzie niebo rozdarła błyskawica, a zaraz po niej druga i na ułamek sekundy świat zalała elektryczna biel. Huk piorunu był tak głośny, że Lisa zakryła głowę rękoma, mając wrażenie, że zaraz zwali się na nich całe niebo.
-Chyba, powinienem zadzwonić i ostrzec duchy, że już tu jesteśmy- rzucił w stronę roztrzęsionej towarzyszki, wyciągając z tylnej kieszeni jeansów pęk kluczy.
- Widzicisz ten uchwyt? wskazał na czarny prostokąt przymocowany do ściany przy drzwiach wejściowych. - -Przedstawia hawajskiego demona. Jeśli pociągniesz za dzwonek, a nie jesteś tu mile widziana, demon odgryzie Ci rękę.
— Ciekawe skąd wytrzasnąłeś te brednie? Czasem myślę, że powinno przeszczepić Ci się mózg. Jeśli chcesz wpiszę Cię na listę -powiedziała spogladając na niego z niedowierzaniem
- To nie są żadne brednie! Sprawnie otworzył drzwi kluczem i wszedł pierwszy, zostawiając Cuddy na zewnątrz. Zawahała się, a potem weszła za nim i zamknęła drzwi ramieniem. Była mokra od deszczu i mokra od potu, śmierdząca i ledwo żywa. . Myślała tylko o ciepłej kąpieli i o kubku gorącej herbaty …
Part 6
Od JigSaw: Przyznaję bez bicia, że nie znam języka hiszpańskiego- nazwisko poety, wyszukałem w necie, tak jak i fragment wiersza ( nie mam pojęcia co oznacza, ale ładnie wygląda ;) )
- Jesteśmy w mojej tajnej siedzibie – House zatrzymał się na środku korytarza zapalił światło i podniósł laskę zataczając krąg po mieszkaniu. Po lewej stronie znajdowały się wysokie okna, przez które wciąż widać było zygzaki błyskawic.
– Kobieto, chcesz sprowadzić na ten dom powódź stulecia? - jęknął spoglądając na krople ściekające z płaszcza Lisy – Zaraz wracam - rzucił znikajac w jednym z pokoi. Mieszkanie składało się z 2 sypialni , 1 łazienki dużego salonu i niewielkiego gabinetu, gdzie ledwo mieściło się biurko i biblioteczka. Metraż kuchni odpowiadał zwykłym standartom. House nie przyjmował gości więc nikt nie miał okazji zauważyć,że mieszkanie pozbawione było owego szczególnego kilmatu, jaki tworzą np. ciekawe rośliny, bukiety zasuszonych kwiatów, zdjęcia rodzinne w ramkach i wszelkiego typu pamiątki i bibeloty. Cuddy zdjęła przemoczony płaszcz i powiesiła na stojącym w rogu wieszaku. Ciemne włosy spadły bujną kaskadą na jej ramiona i plecy. Diagnosta poszedł do kuchni i zapalił gaz pod czajnikiem z wodą. Ruszyła za nim, stanęła w progu i uważnie go obserwowała.
- Masz w domu bałagan - powiedziała siadając przy stole.
- Napijesz się herbaty czy może się boisz, że niedokładnie umyłem szklanki? - mruknął sięgając po stojący na blacie Vicodin. Wiatr zawodził głucho i groźnie, tak jakby ktoś dmuchał w szyjkę butelki. Nastąpiła niezręczna cisza.
- Lubisz Góngora y Argote? - zapytał w końcu nie spuszczając wzroku z bladej twarzy szefowej
- Argote? To jakaś nowa odmiana herbaty?
- To hiszpański poeta! „Antes que lo que hoy es rubio tesoro Venza a la blanca nievesu blancura, Goza, goza el color, la luz, el oro! - wyrecytował
Cuddy spojrzała na niego zdumiona - Znasz hiszpański?! Co jest dalej?
- Nie mam pojęcia. Wyglądasz po prostu na kobietę, której może zaimponować taki cytat - wzruszył ramionami, podając jej parujacy kubek gorącej herbaty. Uśmiechnęła się słabo, cały czas było jej zimno, na czoło wystąpiły krople potu. Rozejrzała się po pomieszczeniu i wyciągnęła rękę po żółtą teczkę, leżącą na skraju stołu.
-Przecież to akta pana Stevens'a - otworzyła usta ze zdumienia - jeszcze go nie zdiagnozowałeś?! Zajrzała do środka i omal nie spadła z krzesła - Żarty sobie stroisz?! - czuła narastającą złość - Trzymasz pornusy w historii medycznej pacjenta?! Co się stało z aktami? - znów rzuciła pytanie - Chyba ich nie wyrzuciłeś?! House na miłość boską?!
-Historia medyczna zupełnie przypadkowo wpadła do kosza na śmieci i trzeba było go wyrzucić - odpowiedział jak gdyby nigdy nic -poza tym gazeta porno to także w jakimś sensie dokumentacja tyle, że nie chorób, a relacji międzyludzkich w formie zdjęć, rycin… Zobacz za stówkę można nabyć całkiem niezłą wibrę - mlasnął z zachwytem podsuwając gazetę tak blisko, że kartki niemal dotykały jej nosa –Znam Cię i wiem co myśli ta główka - Cuddy wyprostowała się i bębniąc palcami w blat stołu, posłała mu spojrzenie pełne zimnej wyniosłości.
- Pójdę i przygotuję Ci łazienkę, w sypialni po prawej stronie leżą czyste ręczniki - Wstał i podpierając się laską zniknął w korytarzu.
Cuddy podeszła do komody stojącej pod ścianą i wysunęła energicznie szufladę, wysypując niechcący całą jej zawartość na dywan. Były tam karty do gry, kilka fiolek Vicodinu, jej czerwone stringi oraz stare zdjęcia, które rozsypały się po podłodze. Ujrzawszy je, mimowolnie zadrżała. Oto ze starej fotografi spoglądała na nią osoba, którą kochała, jednocześnie tak bliska, przyjazna i tak obca, pełna nienawiści. Miał te same ciemne włosy, uroczo zmierzwione, te same, szeroko otwarte błękitne oczy. Uśmiechnęła się do siebie. Jej wzrok przykuła fotografia oprawioną w srebrną ramkę. Ze zdjęcia uśmiechnęła się do niej młoda para, trzymająca maleńkie zwiniątko w objęciach.
- Napuściłem Ci wody do wanny - powiedział, tak cicho, że jego słowa były zaledwie odrobinę głośniejsze niż oddech. Uniosła głowę.
- Czy to Twój ojciec? W mundurze na fotografii? - Powoli odwróciła głowę i popatrzyła na niego.
- Nie. W moim świadectwie urodzenia zapisano No Man, ponieważ matka nie była pewna, kto nim jest. Uparcie twierdzi, że urodziłem się w wyniku niepokalanego po¬częcia. Z nieba spadła błędna gwiazda i ją zapłodniła. Zobaczyła potworny błysk białego światła i za chwilę było już po wszystkim - wyrecytował podając jej dłoń. Lisa roześmiała się – Zapomniałam jaki jesteś zabawny - powiedziała z ironią (…)
- Cuddy, twój ręcznik! - krzyknął tak blisko jej ucha, że zabrzmiało to jak odgłos gromu. Poruszyła się tak gwałtownie, że piana chlusnęła Gregowi na spodnie. Odsunął się od wanny i spojrzał na nią, jakby go obraziła.
- Wytatuowałabyś sobie róże na piersiach, gdybym cię o to poprosił? -zapytał nagle spoglądając zachłannym wzrokiem na jej krągłe piersi.
-Chcesz mieć, kobietę czy ogród? - uśmiechnęła się ukazując gamę białych zębów.
- Nie ma między nimi różnicy. Zarówno piękno ogrodu, jak i piękno kobiety jest przemijające i pochodzi z błota.
- Oszalałeś — powiedziała. — Kompletnie oszalałeś. Chciałabym zostać sama więc może, łaskawie ruszysz tyłek i dasz mi się w wykąpać w spokoju? - mruknęła cicho przeciągając namydloną gąbką wzdłuż ciała. Jednak Greg zlekceważył prośbę siadając na skraju wanny, za jej plecami. Po chwili poczuła jego zimne dłonie, błądzące po szyi i ramionach. Pochyliła głowę, od ramion stopniowo całe jej ciało przenikło spokojne, relaksujące ciepło. Przymknęła oczy. Nigdy dotąd czegoś takiego nie zaznała, nie miała pojęcia, dlaczego tak kojąco działa na nią najzwyklejszy masaż. Gdy House zbliżył dłoń do jej piersi, uniosła rękę, aby go powstrzymać, jednak diagnosta gwałtownie ją odsunął - Psujesz całą zabawę! -wykrzyknął, kręcąc głową z dezaprobatą.
Czuła jego ciężkie dłonie na piersiach ; masowały je, uciskały, a potem delikatnie głaskały. Powoli, niechętnie otworzyła oczy i spojrzała na swoją klatkę piersiową.
Różowe brodawki stawały się coraz bardziej sztywne, coraz ostrzej sterczały.
Znów przymknęła oczy. Uczucie, które ją ogarnęło, było tak przyjemne, że pragnęła, aby trwało wiecznie. House pochylił się i całował ją w usta, potem wziął w zęby jej podbródek i ugryzł go —miłosne ukąszenie, które naprawdę zabolało, ale jednocześnie podnieciło ją tak bardzo, że chciała, by gryzł ją dalej i zostawił trwałe ślady. Kiedy otworzyła oczy House rozpinał już koszulę. Jego spojrzenie ześlizgnęło się powoli po gładkim brzuchu zatrzymując się na warstwie białej piany, która jakby z rozmysłem skrywała to co było poniżej. Nogi rozchyliły się nieznacznie, nie na tyle jednak, aby mógł dostrzec coś więcej. Dręczyła go? Drżącymi palcami odpiął w pośpiechu ostatnie guziki i ściągnął koszulę ukazując tors. Zdejmując spodnie, przez chwilę pomyślał, że może powinien odwrócić się , ze względu na ogromną bliznę na nodze. Jednak, Lisa wyciągnęła rękę w kierunku jego dłoni i chwyciła ją łagodnie wciągając go do wanny. Przesunęła się robiąc więcej miejsca. House oplótł ją nogami. Prawą ręką przygwoździł jej podniesione ramię do brzegu wanny a lewą sięgnął w dół, między nogi, delikatnie wsuwając czubek penisa. Przez chwilę wszystko stanęło w miejscu. Czas, świat i wszystkie gwiazdy, które kiedykolwiek ktoś zliczył. Greg wszedł w nią głęboko, jak tylko mógł, a ona zamknęła oczy, odrzucając do tyłu głowę tak gwałtownie, że uderzyła o kant wanny. Czuła w środku każdą nabrzmiałą żyłę . Zaciskali palce, łapali kurczowo oddech, oblepieni pachnącą pianą. Cuddy czuła taką radość, że głośno się roześmiała. Woda przy każdym pchnięciu, chlupocząc wylewała się na jasne płytki stopniowo zalewając łazienkę . Osiągnęła orgazm na długo przed nim. Rozlał się po jej ciele, ciepły, mroczny i powolny, niczym oliwa sącząca się po wyfroterowanej podłodze — jeden z tych subtelnych, rosnących nieprzespanie szczytów, które wydają się sięgać najdalszych i najmroczniejszych horyzontów ...
Part 7
Cuddy leżała w łóżku, kiedy rozstąpiła się pod nią ziemia i osunęła się w ciemność. Przez długą chwilę wisiała w powietrzu, patrząc na obracający się wraz z jej stopami krajobraz i migocące w oddali małe światełka. Nie słyszała szumiącego w uszach wiatru - otaczała ją absolutna cisza, ale wiedziała, że spada, i wiedziała, że spada szybko.
Czuła, że wszędzie obok niej spadają inni ludzie. Nikt nie krzyczał i nikt nie płakał. Spadali po prostu razem w mroku, czekając na moment, kiedy zbliżą się do nich nagle drzewa i zderzą się z ziemią. Czekała i czekała. Była tak przerażona, że ledwie mógła oddychać. Zaczęła wymachiwać ramionami, próbując pofrunąć albo chociaż złapać się czegoś, co mogłoby ją uratować. Jej lewa ręka natrafiła na coś i szybko zacisnąła palce, lecz nie dała rady utrzymać się i z hukiem uderzyła o ziemię.
Kiedy otworzyła oczy: leżała skulona w łóżku, z zaciśniętymi zębami i mięśniami napiętymi tak mocno, że nie mógła poruszyć ściśniętych skurczem łydek. Wokół panował zaskakujący chłód. Zadrżała. Spojrzała na śpiącego obok diagnostę. Leżał na plecach z rozłożonymi szeroko rękoma i nogami, jakby spadł z dachu wysokiego budynku. Co jakiś czas rzucał się i mamrotał pod nosem. Opatuliła się szczelniej kołdrą, próbując zasnąć.
Niebo zachmurzyło się jeszcze bardziej i zaczął wiać nieprzyjemny silny wiatr. Po traw¬nikach sunęły liście i drobne gałązki.
Oboje spali, kiedy obudził ich hałas. Jego dźwięk rozbrzmiewał im w głowie z początku cicho, lecz natarczywie, z każdą chwilą był jednak coraz wyraźniejszy. Cuddy otworzyła zaspane oczy. Na soliku obok kubka niedopitej kawy, migał niebieski wyświetlacz telefonu. Spojrzała na nieprzytomnego House’a i delikatnie szturchnęła go w bok. Dźwięk dzwonka stopniowo wypełniał cały pokój, także Lisa bez trudu rozpoznała słowa piosenki :
Who's that riding in the sun?
Who's the man with the itchy gun?
Who's the man who kills for fun?
Psycho Dad, Psycho Dad, Psycho Dad.
- Stanowczo za dużo ludzi zna ten numer! –Greg mruknął z wściekłością. Nie ociągając się jednak zbytnio, pokuśtykał w skarpetkach w kierunku stolika, na którym stał Vicodin. Łyknął dwie tabletki , masując dłonią obolałą nogę..
-Dodzwoniłeś się do sex telefonu Gregorego House’a- na automacie zapaliła się czerwona lampka, obwieszczajac uruchomienie automatycznej sekretarki -Jeżeli jesteś seksowną blondyną hojnie obdarzoną przez naturę, wciśnij 1 i po usłyszeniu sygnału zostaw swój adres. Jeśli masz przykry zwyczaj naprzykrzania się ludziom i lubisz dostawać tandetne prezenty od łysych umierających dzieci, wciśnij 2 i podaj numer karty kredytowej. Jeżeli to Ty Cuddy to powtarzam Ci po raz kolejny- nie będę uprawiał z Tobą sexu bo jesteś koszmarna w łóżku! Nie zmusisz mnie też do noszenia w pracy pasa do pończoch! – światełko na aparacie mignęło ponownie i rozległ się sygnał nagrywania.
-House! To ja James, chciałem Ci przypomnieć o dzisiejszym przyjęciu urodzinowym Cuddy. Mam nadzieję, że łaskawie przytoczysz swój owłosiony tyłek…a numer mojej karty kredytowej znasz na pamięć! Mam nadzieję, że Cię obudziłem i nie zaśniesz do rana. Cześć!
– Szkoda, że nie podałeś w swoim wspaniałym przemówieniu mojego adresu i numeru telefonu- Lisa jęknęła wciskając twarz w poduszkę
- Niezły pomysł, że też sam na to nie wpadłem – zagryzł wargi, mróżąc niebieskie oczy. Odrzucił kołdrę i wrócił do łóżka. Cuddy przytuliła się do niego tak mocno, że czuł jej gorący oddech na swoim policzku - Boże! Ale jesteś zimny ! – prychnęła poprawiając kosmyk włosów, który opadł na czoło.
- W łóżku możesz mówić do mnie House- uśmiechnął się spoglądając na zegarek.
Cuddy przysunęła się do niego, kładąc głowę, na ramieniu. Greg poczuł szczupłe udo, między swoimi nogami .
- Co Ty wyprawiasz?! Chcesz mnie zgnieść?! Posuń się masz dość miejsca, nie zdajesz sobie sprawy ile kobiet jednocześnie dostąpiło zaszczytu dzielenia ze mną tego łoża! - zawołał piskliwie, łapczywie łapiąc powietrze tak jakby niewidzialne ręce zaciskały się na jego szyi.
- Chciałam się tylko przytulić panie delikatny! – uśmiechnęła się spoglądając mu prosto w oczy.
- Akurat! – House wydął swoje chłopięce wargi - Chciałaś mnie zabić! Już widzę napis na nagrobku : Zginął śmiercią tragiczną przygnieciony wiellkkiiimmm dupskiem szefowej!
- Zamknij się i śpij —szapnęła, nachy¬lając się do jego ucha (…)
House otworzył oczy zerknął na zegar i głośno jęknął - Pięć po szóstej! Psiakrew! Dlaczego obudził się tak wcześnie?! Gdy próbował się przeciągnąć przeszył go ostry ból. Przeklęta noga. Omiótł wzrokiem sypielnię, szukając tabletek, które skutecznie uśmierzyłyby cierpienie . Wstał i pokuśtykał do kuchni.
-Matko Boska Cuddy! Co Ty wyprawiasz,mielesz kota sąsiadów?!- wykrzywił usta wskazując na podskakujące wieczko miksera.
- Przygotowuję sok pomidorowy. Chcesz kawy? – zapytała opierając się o chłodny parapet okna. House kiwnął głową i wpatrywał się w nią bez słowa niemal przez pół minuty. Miała na sobie obwisły brązowy sweter, znoszone dresowe spodnie, które dostał od Wilsona.
- Coś specjalnego na śniadanie?
- Nie, w lodówce masz tylko stare mięso, które sądząc po barwie i zapachu, zaczęło żyć własnym życiem. Po za tym jestem Twoim gościem i mam dzisiaj urodziny, więc jeśli ktokolwiek powinien przyrządzić śniadanie to na pewno nie ja- powiedziała unosząc brwi
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin - rzucił od niechcenia, rozmasowując ręką kark
- Dziękuję. Wiesz co mówi przysłowie?
-Że skończyły się polowania na czarownice i teraz czarownice polują na ludzi- powiedział posyłając w jej kierunku wymowne spojrzenie
- Mówią, że życie zaczyna się po czterdziestce.
- Ta…to akurat wymyślili 50 letni łysiejący impotenci, mający problem z nadwagą, po to by przy każdym porannym spojrzeniu w lustro nie podciąć sobie gardeł – zironizował, pociągając łyk kawy
- Mógłbyś wysilić się na odrobinę uprzejmości
- W porządku. Będę słodki i łaskawy dla całego świata. Czy mam również
założyć skrzydła i aureolę wokół głowy?
- Wystarczy stały, delikatny uśmiech na twarzy.
Greg wyszczerzył zęby, chwycił za koniec laski i pokuśtykał w stronę łazienki. Chwilę później zniknął za drzwiami. Na sznurze rozwieszonym nad wanną suszyły się czarne koronkowe stringi i popielata sukienka Lisy . Przejrzał się w lustrze, wydął wargi i rozchylił powieki, by przekonać się, czy nie ma przekrwionych oczu.
Cuddy nalała soku do szklanki i przeszła do salonu. Włączyła zawieszony na ścianie telewizor „Sony". Na ekranie pojawiła się reklamówka salonu Mercedesa; mężczyzna w jasnoniebieskim ubraniu, uczesany na Buddy'ego Holly, mówił szybko: „Jeśli przyjdziecie z całą rodziną do salonu, każde dziecko bezpłatnie otrzyma balon, a żona dostanie bezpłatny kupon na wizytę u fryzjera. Gwarantujemy to wszys¬tko, nawet jeśli nie kupicie auta". Odwróciła się od telewizora, by postawić kubek na drewnianym blacie stolika pośrodku pokoju. Usłyszała szum odkręconej wody i przytłumiony głos Grega, nucącego jakąś melodię pod prysznicem. Szanowała go i podziwiała bardziej niż innych mężczyzn, którzy pojawili się w jej życiu. Zastanawiała się, czy ich wzajemne przywiązanie wciąż było tylko przyjaźnią przypieczętowaną sexem i przynajmniej na razie nie przerodziło się w nic głębszego? Przyszło jej również do głowy, że może boi się zmian w ich stosunkach, gdyż oznaczałoby to utratę niezależności. Istniejący między nimi dystans umożliwiał jej odejście w dowolnej chwili(…)
Part 8
- Czy musisz najeżdżać na każdą przeklętą dziurę? - warknęła na House’a, kiedy kolejny raz zamiast wargi pomalowała sobie szminką policzek.
- To takie moje nowe hobby. Nazywa się- zmuszanie
szefowej, aby pakowała sobie szminkę do nosa.
Cuddy otarła twarz różową chusteczką.
- Zdaje się, że jesteś w doskonałym humorze. Na którą zamówiłeś stolik, wiesz że nie możemy się spóźnić? Za godzinę mam umówione spotkanie ze sponsorami, dlatego muszę dotrzeć do szpitala na czas.
- Za 5 minut będziemy na miejscu- odpowiedział włączając radio.(…)
- House... to przecież nie ich wina. Przestań się w nich wpat¬rywać.
- To nasz stolik. Stolik, który zarezerwowałem.
- Ale się spóźniliśmy. Prowadzą tutaj interes i mają pełną salę.
- Siedzimy przy tym barze niczym jacyś rezerwowi pasażerowie, podczas gdy ci obchodzący srebrne gody wieśniacy zajadają śniadanie przy naszym stoliku. A ty masz jeszcze czelność brać w obronę dyrekcję. Wiem, że prowadzą tutaj interes. Tak się składa, że taki interes może prowadzić każdy, kto ma iloraz inteligencji choć trochę wyższy od zwykłego szympansa.
- Może mi pan mówić Al , albo Jack. Tak zwraca się do mnie większość gości.
Greg utkwił w barmanie bazyliszkowe spojrzenie.
- Czy my się znamy? -zapytał.
Barman zaczerwienił się.
- Po prostu się panu przedstawiłem. Żeby nawiązać znajo¬mość. Proszę nie rozumieć tego w zły sposób.
- Co pan tutaj robi? – wycedził. Jego głos zrobił się nagle bardzo cichy; tak cichy, że barman nie usłyszał go za pierwszym razem.
- Słucham? - zapytał.
- Co pan tutaj robi? Za co panu płacą?
-Prowadzę bar.
- Zgadza się. Nie płacą panu za nic oprócz podawania drinków, kiedy ma pan podawać drinki. Więc podaj mi drinka. A jeśli obraża pana to, że wzywając pana strzelam z palców, przepra¬szam. Następnym razem zagwiżdżę, pomacham flagą albo rozpalę ognisko i będę wysyłał sygnały dymne.
Wyjął gumę do żucia i poczęstował Lisę, ale ona po¬trząsnęła głową.
- Przepraszam za kolegę, właściwie to nie możemy dłużej czekać, bo spóźnimy się do pracy, a tego byśmy nie chceli, prawda? – zapytała mrużąc oczy i chwytając House’a za łokieć- Wychodzimy- syknęła, spoglądając przepraszająco w stronę barmana.
- Zapomniałem, że nieduże kobiety lubią od czasu do czasu pokazać innym swoją władzę - mruknął zły kierując się w stronę wyjścia.
Podczas jazdy do szpitala słuchali ścieżki dźwiękowej z jakiegoś musicalu, podkręciwszy głośność odtwarzacza do oporu. House pędził tak szybko, że z pewnością nie zobaczyłby przed sobą żadnej przeszkody, dopóki by w nią nie uderzył. Mogło to być cokolwiek: człowiek, samochód czy przewrócone drzewo. Cuddy aż wstrząsało na myśl o możliwym wypadku. Po bezskutecznych prośbach, a nawet wbicu paznokci w bolącą nogę House nie zwalniał. Spróbowała zapiąć pas bezpieczeństwa, ale nie była w stanie znaleźć klamry, zacisnęła więc tylko pas w dłoniach i modliła się, żeby samochód nie wpadł na żadną przeszkodę. Całą trasę pokonali w rekordowym tempie, nie odzywając się do siebie ani słowem. Cuddy kipiała z wściekłości. Dopiero kiedy zaparkowali na szpitalnym parkingu rozluźniła palce i poczuła jak do gardła podchodzi kwaśna żółć. Przyśpieszyła kroku i po kilku sekundach zniknęła za drzwiami PPH, zatykając dłonią usta. Pognała do toalety i zwymiotowała, a potem stała bardzo długo z ręką opartą o umywalkę czekając, aż ustąpi skurcz (…)
House odczekał kilka minut zanim Lisa zniknęła mu z oczu, pchnął wahadłowe drzwi i znalazł się na oddziale przyjęć szpitala. Wsiadł do pustej windy i podniósł rękę wciskając laską okrągły przycisk. Szedł dość długo korytarzem, aż wreszcie otworzył szklane drzwi gabinetu. Pokuśtykał w stronę biurka i ciężko opadł na fotel. Kiedy zażywał kolejną porcję Vicodinu do gabinetu wszedł Forman.
-Nic nie mów – diagnosta uniósł dłoń w geście ostrzeżenia – Cokolwiek to jest, nie mam ochoty tego słuchać - warknął wpatrując się w ołówek leżący na skraju drewnianego blatu - Nie mam czasu, jestem zajęty.
- Gapisz się przed siebie.
- Próbuję przełożyć ołówek wzrokiem.
- Na pewno ta umiejętność pozwoli ocalić setki ludzkich istnień- Forman z niedowierzaniem pokręcił głową.
- Stan pana Stevensa gwałtownie się pogorszył, a kolejne testy niczego nie wykazały- Cameron weszła do środka, niosąc wyniki badań pacjenta. House spojrzał na nią z politowaniem i wysunął szufladę biurka uśmiechając się łobuzersko.
- Badania nie mają znaczenia - stwierdził tasując powoli talię kart. Było wczesne popołudnie, jednak w gabinecie panował taki mrok, że Greg z trudem widział ich twarze.
- Karty wiedzą wszystko, potrafią trafnie postawić diagnozę w przeciwieństwie do osób znajdujących się po przeciwnej stronie biurka .
- Więc może Wasza Łaskawość, ją odczyta?- Cam jęknęła, zmęczona całonocnymi badaniami. Jedyną rzeczą o której marzyła był szybki prysznic i wygodne łóżko.
- Wielka Łaskawość przemyśli to za 50 dolców- odpowiedział rozkładając talię w prostopadłych liniach.
- House, to szaleństwo! Nie możesz pozwalać, żeby talia kart rządziła życiem pacjenta ! To nie etyczne! - Cameron nie kryła oburzenia, piorunując wzrokiem Formana, wręczającego diagnoście zielony banknot.
– Tak, różnica polega jednak na tym, że ja używam statystyki, a nie magii- wziął do ręki kartę, z białym mężczyzną stojącym wśród dzikich zwierząt -Ler Nigaes Znwinaliseaes. Ta karta przepowiada, że umrą dziesiątki ludzi. Dziesiątki! Tyle, ile jest ziaren piasku! Widzę wśród nich także naszego pacjenta! - wykrzyknął wznosząc ręce ku górze.
- Każdy kiedyś umrze mniej lub bardziej natychmiast, ta przepowiednia nic nam nie dała, może nieco jaśniej?
- Nic nie możecie zrobić, jest śmiertelnie chory, zostało mu najwyżej dwa miesiące życia. Pewnie w tej chwili jedna z naszych wrednych pielęgniarek przygotowuje dla niego wypis. Jeżeli chcecie konkretów zwróćcie się do Chase’a, wczoraj zapłacił mi 150 dolców za diagnozę - wyprostował się i bębniąc palcami w blat stołu, dalej przyglądał się kartom.
- Przepraszam że przeszkadzam, ale doctor Cuddy prosi pana o zejście do przychodni. House podniósł głowę lustrując stojącą w progu sekretarkę. Kobieta zmierzyła diagnostę chłodnym spojrzeniem – Natychmiast- dodała widząc, że nie zareagował na prośbę.
– Och, Wszechmogący, pozwól mi ruszyć na dół i wypełnić moje przeznaczenie. Ale jeśli przeznaczasz dla mnie coś innego, poddam się Twojej woli i udam się tam, dokąd poprowadzi mnie Twoja nieskończona mądrość. Amen. – załamał dłonie w błagalnym geście, kuśtykając w stronę drzwi...
Ostatnio zmieniony przez JigSaw dnia Pon 18:17, 08 Lut 2010, w całości zmieniany 10 razy
|
Autor postu otrzymał pochwałę.
|
_________________ Bash in my brain And make me scream with pain Then kick me once again,
And say we'll never part...
I know too well I'm underneath your spell,
So, darling, if you smell Something burning, it's my heart.
Wysłany:
Pią 12:20, 27 Mar 2009 |
|
JigSaw
Diabetolog
Dołączył: 24 Sty 2009
Pochwał: 30
Posty: 1655
Miasto: Miasto Grzechu
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
|
OMG !!!!!!!!!!!!!!!!!! super, super, super :):):) gratuluje super fick.
czekam na cd :):):)
|
|
_________________
Znalazłam siostrę- sylrich my sis forever :*
"When the land slides and when the planet dies, that's when I come back to you"
Wysłany:
Pią 13:48, 27 Mar 2009 |
|
kasia2820
Reumatolog
Dołączył: 21 Sty 2009
Pochwał: 3
Posty: 1087
|
Powrót do góry |
|
|
|
Cytat: | Musiałem poczekać aż ktoś walnie komenta, bo inaczej urywało mi w połowie posta :shock: |
Part 9
- Gdybyś wiedziala w jakich bokserkach jestem i gdzie są wybrzuszone... - głos House’a wyrwał Lisę z zamyślenia.
- Na tyłku – odparła bez zastanowienia, nie podnosząc wzroku spod sterty dokumentów piętrzących się na biurku. Diagnosta obdarzył ją uśmiechem przypominającym wyciśniętą cytrynę i usiadł naprzeciwko biurka opierając brodę o laskę.
- Zanosi się kolejny dzień diagnosty umęczonego upierdliwymi pacjentami- wyciągnął z kieszeni marynarki pomarańczowy flakonik Vicodinu - Boli mnie głowa, samo nie przejdzie- jęknął, sięgając po krakersa, leżącego na kremowym talerzyku. Lisa ścisnęła go za rękę zimną lepką dłonią, ale diagnosta nie zwrócił na to uwagi. Wyrwał się i wpakował całe ciastko do ust. Cuddy nie odezwała się ani słowem, rzuciła mu tylko z ukosa szybkie spojrzenie, spojrzenie, po części zaborcze (to było moje śniadanie!), a po części zdumione (po jaką cholerę przyszedłeś, miałeś być w przychodni!?)
- Nie rozumiem, dlaczego nie wyssiesz po prostu serwetki, jest bardziej pożywna- wymamrotał, przełykając krakersa i strzepując okruszki z koszuli na wykładzinę.
- Dbam o linię. Czego chcesz? - wpatrywała się w niego szeroko otwartymi zielonymi oczyma.
- Boli mnie głowa... i noga....- na potwierdzenie swoich słów z miną zbitego psa, zaczął masować obolałą kończynę, widząc że nie zrobił na szefowej żadnego wrażenia, łyknął 3 tabletki Vicodinu.
- A to jest mój problem, bo...- zawiesiła głos -...zaraz, zaraz to wcale nie jest mój problem. Wracaj do pacjentów .
- Nie
- Nie !? - powtórzyła, czując jak wzbiera w niej złość.
- Jeśli będziesz powtarzać każde moje słowo ta rozmowa będzie bezcelowa.
- Może bezcelowość jest moim celem- uniosła brwi- przychodnia czeka- zrobiła minę, która składała się z dziewięciu różnych min jednocześnie. Odrętwienia, zobojętnienia, bólu, rozpaczy i jeszcze kilku innych uczuć. House obserwował ją przez chwilę postukując laską o wykładzinę. Lubił obserwować ludzi. Mógł często powiedzieć o kimś więcej po pięciu minutach obserwacji niż po pięciu godzinach rozmowy.
- Mogę Cię w każdej chwili zwolnić- Lisa nie dawała za wygraną . Za pół godziny miała umówione spotkanie z nowym sponsorem. Na przygotowanie się, zostało jej już mało czasu.
- Zdajesz sobie sprawę, że takiego diagnosty jak ja, ze świecą szukać!
- Albo z pochodnią... i widłami... i tłumem rozwścieczonych wieśniaków- ścięła go.
- Nic mi nie możesz zrobić, za bardzo mnie kochasz- mruknął spoglądając na jej dekolt.
- Mogę obciąć Ci pensję, mogę zabrać telewizor z Twojego gabinetu, mogę przenieść Twoje miejsce parkingowe do strefy F! - krzyknęła gwałtownie uderzając niebieską teczką o blat biurka.
- To co mówisz z pewnością byłoby fascynujące gdybym Cię słuchał - powiedział, a jego oczy zajaśniały złośliwym blaskiem. W pokoju nastąpiła niezręczna cisza, słyszeli odległy pomruk grzmotu i dzwonienie deszczu o szybę, ciche i szybkie, tak jakby na zewnątrz stał przestraszony ksiądz i spryskiwał ją pośpiesznie święconą wodą. Cuddy spojrzała na House'a wyblakłymi, łamiącymi serce oczyma. Otworzyła usta, tak jakby miała zamiar coś powiedzieć, ale potem z powrotem je zamknęła. House zmrużył oczy i bez słowa podniósł się z krzesła. Przeszedł przez gabinet i zatrzymał się przy drzwiach. Odwrócił głowę uśmiechając się krzywo. Ten uśmiech, gdyby można go w ogóle opisać, był niczym ostatni krąg rozchodzący się po nieruchomej wodzie stawu, w którym utopiło się dziecko.
- Tak na marginesie - Cameron nawiała ze szpitala, żeby kupić drobne upominki na Twoje urodzinowe przyjęcie, które zaczyna się o 19.20– powiedział z nieskrywaną satysfakcją. Nagle melodramatycznym gestem położył rękę na ustach - O rany, tak mi przykro! Naprawdę mi przykro. Obawiam się, że to nie będzie już niespodzianka.
Cuddy spojrzała na niego posępnie. Wiedziała, że Wilson zaplanował przyjęcie na dzisiaj, ale nie miała pewności co do godziny.
- Chyba uratowałem ci życie . Niespodziewane przyjęcia są najczęstszą przyczyną zawałów, nie licząc oczywiście pieprzenia własnej sekretarki- zawyrokował- Ale ta druga opcja Ciebie, akurat nie dotyczy. Twoja sekretarka jest wyjątkowo paskudna- stwierdził lustrując kobietę przez oszklone drzwi. Cuddy odgarnęła z twarzy kosmyk czarnych włosów i powiedziała zmęczonym głosem: - U kobiet nie liczy się wygląd. Przede wszystkim liczy się wnętrze.
- Hm...Różowe, mięciutkie i wilgotne...- rzucił przez ramię zamykając za sobą drzwi ....
Part 10
Wspaniale!- House skrzywił się i zakrył dłonią oczy, był zmęczony i raziło go jaskrawe światło jarzeniówek wypełniające poczekalnię. Zabrał dokumentację leżącą na ladzie i podpierając się laską ruszył do jednego z gabinetów, rzucając pogardliwe spojrzenia w stronę pacjentów.
- Doktorze House, jest pan pilnie potrzebny w jedynce - jedna z pielęgniarek , posuwając się pomiędzy pacjentami niczym wielki biały statek, zaprowadziła diagnostę do izolatki w rogu izby przyjęć, nim zdążył przekroczyć próg zabiegowego. W pomieszczeniu na kozetce siedział około ośmioletni chłopiec o kędzierzawych włosach, zadartym nosie i podrapanej twarzy.
- Co z nim? - zapytał siedzącego obok ojca. Mężczyzna ze strachem popatrzył na dziecko.
- Syn ma na imię Thomas. Jest w szoku. Mieliśmy wypadek. Ma kilka zadrapań, ale poza tym wydaje się zdrów. Dla pewności chciałem żeby zbadał go lekarz- powiedział roztrzęsionym głosem.
Greg podszedł do przerażonego malca. Czoło dziecka było wilgotne od potu, a cała jego twarz była śmiertelnie blada.W postaci, którą widział teraz przed sobą było jednak coś jeszcze: tępe, nie widzące oczy, świadczące o bólu i chorobie.
- Boli Cię coś? Zapytał po czym uklęknął przy chłopcu i przyłożył dłoń do szyi mierząc puls. Thomas skrzywił się i skinął głową. House dotknął jego ramienia i w tym samym momencie chłopiec przewrócił się na bok. Kurtkę na plecach miał przesiąkniętą krwią. Diagnosta podniósł się z klęczek i machnął w stronę pielęgniarki - Zawiadom blok i przygotuj go do operacji. Niech dr Cameron zbierze wywiad od ojca i zadzwoni po matkę. Będzie potrzebne sporo krwi.
– Boże, tylko nie to – jęknął mężczyzna– Boże, tylko nie Thomas (…)
House siedział w stołówce z założonymi nogami, pił colę, jadł kanapkę z serkiem i koprem, zerkając od czasu do czasu przed siebie. Rozmyślał o kilkuletnim związku ze Stacy, a także o ostatnich dwóch miesiącach spędzonych z Cuddy. Mimo, że był jednym z najlepszych lekarzy, nie potrafił zdiagnozować swoich uczuć. Spojrzał na okno i nie zauważył śladu słońca. O szyby złowrogo bębnił deszcz.
Cameron weszła do sali i pomaszerowała w jego stronę. Miała ponurą i znękaną minę. Rzuciła diagnoście srogie spojrzenie i usiadła na krześle naprzeciwko.
- Nie żyje? - zapytał beznamiętnym głosem
-Nie mogliśmy nic zrobić, obrażenia były zbyt rozległe, stracił dużo krwi - odpowiedziała ocierając rękawem spocone czoło.
- Rodzice … Wiedzą co było przyczyną śmierci?
- Nie. Dla nich liczy się fakt, że ich dziecko nie żyje
- Nic im nie powiedziałaś?! - wykrzyknął udając święte oburzenie
- Myślę, że nie są tym zainteresowani. Właśnie opłakują jedynego syna- mruknęła.
- Zaprowadź mnie do nich- obrócił fiolkę Vicodinu w dłoni i łyknął dwie tabletki.
- House ... nie możesz
- Nie bój się. Nie jestem całkowicie pozbawiony wrażliwości, bez względu na to, co o mnie myślisz- poderwał się z krzesła i ruszył w stronę kostnicy. Cameron pobiegła za nim, pełna najgorszych przeczuć.
- Wyprowadzę ich - powiedziała, kiedy byli na miejscu - ale jedno musisz sobie uświadomić. Ci ludzie właśnie stracili jedyne dziecko. Słuchasz mnie?
- Myślisz, że nie potrafię być delikatny? - zmarszczył czoło, udając obrażonego.
- Czasami zapominasz, że martwy człowiek to nie tylko materiał do badań. Wciąż jest drogi tym, którzy go kochają. To wszystko
- Chyba żartujesz?- odezwał się urażony- utuliłem już w ramionach tyle łkających wdów, matek i sierot, że nie mogłabyś ich zliczyć.
Po chwili Cam wróciła na korytarz
- House, to są państwo Smith- wskazała ruchem ręki na pogrążone w bólu małżeństwo .
- Interesujące- wyszeptał, postukując cicho laską o wykładzinę
Mężczyzna spojrzał na niego, ale diagnosta pozostał niewzruszony.
- Wiemy co było przyczyną śmierci dziecka. W jego plecy, między czwartym i piątym żebrem, wbił się kawałek metalu. Trafił go z ogromną prędkością, dorównującą prędkości pocisku z broni palnej. Gdyby przebił ciało na wylot, chłopiec miałby znacznie większe szanse na przeżycie. Niestety, strzaskał mostek i pozostał w brzuchu. Pod dużym kątem wbił się w wątrobę.
Matka zakryła usta dłonią. W jej oczach błyszczały łzy.
- Niech pan będzie ze mną szczery, doktorze - powiedziała - Gdyby mąż zdał sobie sprawę, że Thomas jest tak poważnie ranny... Chodzi mi o to, że gdyby wezwał karetkę natychmiast ... Czy można by go wtedy uratować?
Alison spojrzała na House'a z niepokojem kręcąc przecząco głową i zanim zdążył odpowiedzieć ubiegła go - Moim zdaniem, szanse na przeżycie były niewielkie, państwa syn doznał poważnych obrażeń wewnętrznych.
- Bzdura!- wykrzyknął spoglądając ze złością na Cameron - Gdyby pani mąż nie był idiotą i wezwał ambulans, właściciel lokalnego domu pogrzebowego nie zacierałby teraz rąk z radości
- Dlaczego nie zadzwoniłeś do szpitala? - zwróciła się do męża ochrypłym głosem
- Nie zdawałem sobie sprawy, że jest aż tak poważnie ranny. Czy uważasz, że gdybym miał chociażby cień przeczucia...
- Umierał, a ty nie potrafiłeś odpowiednio zareagować! Umarł, bo jego ojciec nie potrafił zadzwonić po pieprzoną karetkę! -wykrzyknęła przez łzy
- Jak sądzisz, jak ja się w związku z tym czuję? Masz jakiekolwiek pojęcie? Sprawdziłem czy nie jest ranny, nie dostrzegłem niczego, co mogłoby poważnie zagrażać jego zdrowiu, nie mówiąc o życiu. Powiedział, że nic go nie boli. Chciał wracać do domu Miał tylko zadrapania na nosie i kolanach- mężczyzna ukrył twarz w dłoniach.
- Hej!...Nie zapominajmy o kilkunastu centymetrowym kawałku metalu, który rozorał mu wątrobę na strzępy- House prychnął z pogardą.
Nagle, bez słowa czy gestu ostrzeżenia, mężczyzna z całej siły uderzył diagnostę
pięścią w żołądek. House jęknął i oparł się plecami o ścianę. Wytrzeszczył na niego
oczy, bardziej z zaskoczenia niż z powodu bólu, który mu sprawił. Uniósł rękę i
przez chwilę rozcierał miejsce, w które został uderzony. Nie zdążył zrobić uniku, kiedy spadł na niego kolejny potężny cios, po którym padł na podłogę. Z nosa ciekła
mu krew. Nie krzyczał jednak, nie jęczał, nie uczynił żadnego obronnego gestu. Wyprowadzony z równowagi mężczyzna tymczasem zaczął go kopać: miarowo, systematycznie, bezlitośnie, w milczeniu, z zimną krwią. Na zimej posadzce pojawiało się coraz więcej krwi, a twarz House'a po kilkunastu kopniakach była już cała czerwona.
- Nie mogłem tego zobaczyć! Nigdzie nie widziałem krwi! Kurtka Thomasa w ogóle nie była rozerwana! Owszem, mówił, że bolą go plecy, ale uznałem, że to nie jest nic poważnego. To naprawdę nie była moja wina- dokończył ze łzami w oczach. Wreszcie kiedy opanował się spojrzał na lekarza, wybąkał krótkie - Przepraszam- po czym przeszedłszy nad nim, niepewnym krokiem skierował się do wyjścia.
- Nic mi nie jest, dzięki że pytasz- House zadrwił marszcząc czoło. Wykrzywił usta w teatralnym, przesadzonym wyrazie bólu.
- Zginęło dziecko, a Ciebie obchodzi to tyle co Adolfa Hitlera- Cameron skrzyżowała ręce na piersi- Mogłeś im powiedzieć, że nie miał szans na przeżycie- syknęła poirytowana wyciągając dłoń w stronę diagnosty.
- Hm...wtedy bym skłamał- odpowiedział wzruszając ramionami ...
Part 11
House siedział w swoim gabinecie wpatrzony w ekran monitora. Na drewnianym biurku obok piętrzyły się stosy papierów, książek, czasopism i folderów. Na podłodze leżały porozrzucane pomarańczowe fiolki Vicodinu, stare przemoczone adidasy i kilka pudełek po pizzy. Stolik do kawy zawalony był płytami Cd i nie dopitymi jednorazowymi kubkami oleistej kawy. - Powinienem był zatrzasnąć Wam drzwi przed nosem pierwszego dnia, gdy Was ujrzałem - burknął, taksując wzrokiem wchodzących do pokoju podwładnych.
- Wow! Nieźle Cię urządził ten ojczulek. Widziałeś się w lustrze? - Forman z nieskrywaną satysfakcją wyszczerzył zęby spoglądając na zmasakrowaną twarz diagnosty
- Musimy sprawdzić, czy nie odniosłeś żadnych poważnych ran, powinieneś się też zaszczepić - Cameron posłała mu jeden ze swych współczujących uśmiechów.
- Niepotrzebny mi lekarz i zastrzyk w dupę. Wystarczy butelka Jack'a Danielsa i kilka pastylek Vicodinu- podniósł się z krzesła, i stanął przy parapecie, wyglądając przez okno.
Czarne chmury wisiały nad śródmieściem New Jersey. Burza przeszła już nad dzielnicą południowo-zachodnią, ale wciąż padało.
- Mamy nową pacjentkę - Chase podał diagnoście czerwony folder z historią medyczną -nazywa się Megan Raspber, ma dwadzieścia dwa lata i jest na trzecim roku studiów. Mieszka przy Priviet Drive z dwiema koleżankami i chłopakiem. Dorabia na ulicy jako mim. House skrzywił się. Czuł irracjonalną niechęć do mimów, klaunów i innych ulicznych artystów - idiotów. Zawsze podejrzewał, że za namalowanymi na ich twarzach uśmiechami ukrywa się coś przebiegłego, złośliwego, gotowego w każdej chwili zrobić jakąś szkodę.
-Była ostatnio za granicą?
Chase zajrzał do swoich notatek - W październiku pojechała do Australii- była tam przez jedenaście dni.
- Osłabienie, gorączka, problemy z oddychaniem, bóle głowy, kaszel i mdłości - Cam wyliczyła objawy i z napięciem popatrzyła na szefa. Niewątpliwie powinien złożyć wizytę fryzjerowi, a poza tym wreszcie się ogolić. Zarost na policzkach wyglądał tak, jakby ktoś pomazał go pyłem węglowym. Jego oczy, niebieskie jak szafir, świdrowały ją na wylot. Zapragnęła, aby odwrócił od niej wzrok, on jednak ani myślał to zrobić.
Niezręczną ciszę, przerwał ostry dźwięk telefonu. Wszyscy spojrzeli na migający niebieski wyświetlacz (…)
Cuddy zmarszczyła brwi i weszła do swojego gabinetu, podnosząc po drodze, rzuconą niedbale laskę.
- House, jesteś wrednym pasożytem i krwiopijcą. Na drzwiach Twojego gabinetu wywieszę tabliczkę informującą, że zadawanie się z Tobą grozi utratą zdrowia psychicznego! - warknęła marszcząc brwi i nerwowo przeczesując palcami włosy.
Diagnosta skwitował tę uwagę szczerym uśmiechem.
- Jak poszło spotkanie z tym idiotą paradującym w gejowskim mundurku? Wyglądał jak członek Międzynarodowej Organizacji Onanistów i Pederastów- parsknął ocierając wierzchem dłoni obolałą nogę
- Dzięki temu "pederaście" doszło do ugody. Szpital nie będzie musiał płacić gigantycznego odszkodowania, za straty moralne - powiedziała szeptem, nachylając się do jego ucha.
House tylko na to czekał i kiedy jej piersi znalazły się dokładnie na wysokości błękitnych oczu, szybkim ruchem objął ją w tali i mocno przyciągnął. Lisa straciła równowagę i z impetem wylądowała na jego kolanach.
- Masz ochotę na seks? - wymamrotał, zanurzając twarz w jej miękkich włosach.
- Z Tobą czy tak ogólnie? - zapytała - Wilson zaprosił moich rodziców na przyjęcie, będziecie mogli się bliżej poznać
- No i po erekcji - jęknął, spychając ją z kolan
- Zaprosiłam też Aleksandra - tego pederastę- dodała szybko widząc zdziwienie na twarzy diagnosty.
- W takim razie ja zaproszę Jeanne, moją EX - tą blondynę z wielkimi melonami- odparował z fałszywym uśmiechem przyklejonym do ust
- Nie kojarzę jej… Rzuciłeś ją dla mnie? - Lisa nie dawała za wygraną
- Zerwaliśmy, bo mam za dużego penisa
- Tak Ci się tylko wydaje- roześmiała się, opierając dłoń na biodrze - Chodźmy do przychodni, trzeba będzie zszyć tę ranę na policzku- wyciągnęła dłoń w stronę diagnosty. House, chwycił laskę i gwałtownie poderwał się z miejsca, wywracając nogą drewniany stolik, stojący przy kanapie.
- Kant Twojego cholernego stolika stał się właśnie dopełnieniem kolejnego najpaskudniejszego dnia mojego życia, obdarowując mnie na dodatek kolejnymi cielesnymi obrażeniami! - wykrzyknął i gwałtownie ścisnął stłuczone przed chwilą kolano (…)
Minęli oszklone drzwi i ruszyli w stronę przychodni. Widok pokiereszowanej twarzy doktora House’a wywoływał ironiczne uśmiechy na twarzach personelu.
- Potrzebny mi klucz do zabiegowego - Lisa zwróciła się do jednej z pielęgniarek, stojącej za ladą.
- Dla mnie herbata i krakersy !!! - Greg wydarł się na całe gardło, wzbudzając zainteresowanie pacjentów kłębiących się pod gabinetem .
- Wrzasnąłeś prosto w moje cholerne ucho, kretynie! - Cuddy czuła jak wzbiera w niej złość.
House puścił to mimo uszu, osłonił usta dłońmi i ryknął:
- Do tego dwie kostki cukru!
Lisa nie skomentowała tego, ale obdarzyła go spojrzeniem, które zabiłoby żółwia. Podziękowała kobiecie za pęk klucz i szybkim krokiem, skierowała się w stronę zabiegowego. Wyciągnęła rękę i złapała za klamkę. Próbowała otworzyć drzwi, lecz z marnym skutkiem.
- Niezła jesteś- usłyszała za plecami zachrypnięty głos i poczuła wielką łapę zakleszczającą się na jej pośladku. Modliła się by dłoń należała do House’a, ale kiedy odwróciła głowę, ujrzała przed sobą obleśnego łysego osiłka.
- Jeszcze raz mnie tknij, a wezwę ochronę - powiedziała chłodno. Mdliło ją ze zdenerwowania, ręce się jej trzęsły, lecz mimo to starała się nie okazywać strachu.
- Jak masz na imię? - diagnosta zwrócił się do mężczyzny.
- Luke - burknął. Jego jedno oko było zamknięte wielkim sińcem, na wargach miał pionową ranę ciętą - Ale co to Cię obchodzi?
- Słuchaj no, Luke - jestem doktor House i należę do gangu Krwawych Diagnostów, a izba przyjęć to mój teren i nie wyjdziesz stąd żywy, jeśli puścisz bąka niezgodnie z przepisami. Popatrz na siebie: wydaje ci się, że te parę siniaków, świadczy o tym, że jesteś twardy? Ale to tylko powierzchowne zadrapania, nic więcej. Ja umiem wyjąć człowiekowi serce gołymi rękami, tak że nawet o tym nie będzie wiedział, i rzucić mu je na nocną szafkę obok łóżka. Jeżeli nie będziesz się odpowiednio zachowywać, obiecuję, że dorwę Cię i zabiję. Luke otworzył poranione usta, nie odezwał się jednak, a kiedy diagnosta puścił jego kamizelkę, przeniósł się w głąb sali.
- Pójdę za to do piekła
- Do piekła? - powtórzyła Lisa, po czym dodała pod nosem: - Będziesz szczęśliwy, jak cię tam wpuszczą.
Kiedy weszli do zabiegowego, owionęło ich chłodne powietrze, Cuddy podeszła do okna i podciągnęła żaluzję, wpuszczając do pomieszczenia nieco światła. Greg spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Twarz miał pokrytą zaschniętą krwią, a na prawym policzku widniała głęboka bruzda. Także ręce pełne były ran i zadrapań.
- Chodź, trzeba to zdezynfekować - Lisa wskazała dłonią na szpitalną leżankę, pokrytą zielonym płótnem.
House podszedł i chwycił ją za nadgarstek. Potem niezdarnie przyciągnął bliżej, zawahał się na moment i pocałował w usta. Był to lekki pocałunek, taki na początek, badawczy. Ale ona szeroko rozsunęła wargi, on zaś wsunął koniuszek języka między jej zęby i zaczęli się całować gwałtownie i łapczywie.
- Nie powinniśmy - wyjąkała - Greg, nie powinniśmy - Ale nie próbowała ani trochę się od niego odsunąć i nie przestawała całować jego ust, twarzy i szyi - Boże, nie masz pojęcia jak cię pragnę - wyznała.
House zaczął gmerać przy guzikach jej sweterka. Promień dziennego światła tańczył tu i tam, wyławiając z ciemności to twarz Cuddy, to ścianę, sufit, wreszcie połyskującą czerń jej stanika. Diagnosta wsunął dłoń pod sweter i objął jej pierś. Rozpięła guziki jeszcze dalej i rozsunęła poły szeroko. Potem podciągnęła stanik w górę, obnażając pierś. House czuł dłonią jej ciepło i ciężar. Sutka zmarszczyła się od chłodu.
- Nie tutaj - szepnęła - Nie możemy robić tego tutaj.
Krótka, obcisła spódniczka podjechała jej do pół uda. Diagnosta podciągnął ją jeszcze wyżej, do samej talii. Pod spodem nie miała nic, prócz koronkowych stringów. Przesunął prowokacyjnie palcami po jej udach. Zadrżała i przygryzła mu skórę na szyi. Zaczął ją pieścić między nogami. Jej nabrzmiałe wargi sromowe uwypuklały się. Wsunął palec do jej środka. Była śliska, gorąca i mokra.
- Cuddy- westchnął - O tak! Cuddy!
Nagle usłyszeli ciche pukanie. Zamarli oboje. Ich oddechy parowały w ciemności.
- House! To ja James, muszę z Tobą porozmawiać!
Lisa obciągnęła spódniczkę i wepchnęła piersi do stanika.
- Tylko nie ten idiota- diagnosta wycedził tonem żrącym jak kwas azotowy, po czym zwrócił się do Lisy: - Nie ubieraj się, zaraz pewnie sobie pójdzie
- House! Wiem, że tam jesteś! Nigdzie się stąd nie ruszę- pukanie stało się coraz bardziej natarczywe …
Part 12
House podszedł chwiejnym krokiem do drzwi, uchylając je na kilka centymetrów.
- Nie jestem dziś przychylnie nastawiony do świata- warknął taksując wzrokiem przyjaciela.
- Chciałem sprawdzić, czy wszystko w porządku- Wilson zająkał się, próbując zajrzeć w głąb gabinetu, niestety półmrok panujący w pomieszczeniu, skutecznie mu to uniemożliwił - Cameron powiedziała, że miałeś wypadek- dokończył spoglądając badawczo na diagnostę.
- Jestem zajęty - właśnie przeglądam nekrologi w gazetach i zaczynam żałować, że nie umieścili tam Twojego nazwiska – rzucił z gryzącą ironią, gwałtownie zamykając drzwi.
- Nie tak szybko- przyjaciel ubiegł go, wpychając stopę między framugę – Kogo tam chowasz?
House uśmiechnął się z politowaniem, wiedział że wścibska natura James’a dała o sobie znać, jednak nie zamierzał zaspokajać jego ciekawości. Miał wrażenie, że szyja onkologa wydłużyła się dwukrotnie.
- Na miłość boską, wpuść mnie! – naparł ramieniem na drzwi. Które odskoczyły na kilka centymetrów.
Lisa obserwowała przepychankę z rosnącym zdenerwowaniem. Drżącymi dłońmi zapięła guziki bluzki i poprawiła spódnicę. Za nic w świecie, nie chciała by Wilson znalazł ją zamkniętą w jednym pomieszczeniu z Housem w dwuznacznej sytuacji. Chciała przejść w ciemniejszy kąt, jednak coś szarpnęło brzeg jej spódnicy. Schyliła się i wyczuła kawałek cienkiego metalu. Cholera! Nie dość, że było ciemno to w dodatku jakiś drut uczepił się jej ulubionej popielatej spódnicy! Ale skąd on się wziął? Z powietrza? Wydawało jej się, że drut był gdzieś mocno przyczepiony. Pociągnęła materiał, ale ten nie ustąpił. Może to pułapka?
Nie! Zachowuje się jak idiotka! Potrzebowała więcej czasu, by przekonać siebie samą o bezsensowności takiego rozumowania. Pochyliła się i chwyciła drut, zdecydowana znaleźć miejsce, gdzie był uczepiony. W ostatniej chwili usłyszała brzęk metalu, upadający na posadzkę z ogromnym hałasem, który rozdarł panującą wszędzie ciszę. Musiała nie chcący strącić tacę z narzędziami chirurgicznymi.
- Wilson miał mały wypadek, może kuleć przez pewien czas- House zapalił światło i zmrużył oczy przyglądając się jej twarzy i ciału.
- Przestań się gapić na mój biust ! Pomóż mi- wyciągnęła do niego rękę i poczuła, jak serce zaczyna jej mocniej bić z podniecenia.
- To całkiem normalne, że facet patrzy kobiecie na biust- wzruszył ramionami. Nic nie zdradzało jego emocji. Może tylko jakiś krótki błysk w oku, czy uwypuklenie przy rozporku wytartych jeansów.
- No tak, ale nie cały czas... – wywróciła oczami
- Robię małe przerwy, muszę przecież kiedyś mrugać
Cuddy wiedziała, że House uwielbia się z nią droczyć. Zaczęła nerwowo okręcać wokół palca kosmyk czarnych włosów opadających na ramiona. Greg uśmiechnął się spoglądając na nią z ukosa. Podszedł bliżej i dotknął chłodną dłonią rozpalonego policzka
- Rumienisz się, dr Cuddy- rzucił z gryzącą ironią
- Opaliłam się, to wszystko – wyszeptała spoglądając na jego ciemne skronie
- Na tym deszczu? Pada od dwóch tygodni – objął ją i przyciągnął do siebie. Uniosła głowę, chcąc spojrzeć mu w oczy i zobaczyła jasne światło jarzeniówek nad ich głowami.
-Naprawdę … nie wiesz kiedy się zamknąć Hous… - nie zdążyła dokończyć. Diagnosta pochylił się nad nią i pocałował w usta wsuwając głęboko, swój wilgotny gorący język. Zamruczała cicho, a on całował ją mocniej i namiętniej.
- Taki już jestem – wysapał, kładąc ją na szpitalnym łóżku, stojącym w rogu zabiegowego.
Delikatny wiatr wydobywający się z nieszczelnych szpitalnych okien, owionął ich ciała. Lisa poczuła chłód i przytuliła się do House’a. Diagnosta poczuł drżenie i pocałował ją znowu, delikatnie rozsuwając jej usta językiem, a jednocześnie przysuwając ją do siebie mocno, aż poczuła na brzuchu jego nabrzmiały członek. Nie opierała się, kiedy zaczął ją rozbierać. Najpierw dłońmi otulił piersi, potem masował je delikatnie i bawił się brodawkami. Pragnęła go coraz bardziej, chciała poczuć jego dłonie na swojej nagiej skórze.
Czekała na spełnienie, była już gotowa i myślała, że umrze z nadmiaru napięcia, gdy ręka House’a przesunęła się w dół, do jej brzucha. Tak długo to trwało, a przecież tyle razy to robili. Chciała by w nią wszedł, teraz, natychmiast! Czuła jak unosi spódnicę, gładzi wewnętrzną stronę uda, a jej ciało tańczy wraz z nim chętne i uległe. Wreszcie dotarł do czarnych stringów i włożył rękę do środka. Cuddy westchnęła cicho. W głowie kołatała się jedna myśl: oby to się nigdy nie skończyło, oby trwało wiecznie…Pomogła mu gdy usiłował ją rozebrać. I wtedy, gdy rozpinał swoje jeansy czuła ogień w środku. Dotknęła go i zamruczała. Greg, delikatnie wszedł w jej miękkie ciało. O Boże- pomyślała – jest nawet lepiej niż ostatnio. Zadrżała z zimna, a na gładkiej skórze pojawiła się gęsia skórka. Poczuła jak mięśnie pochwy kurczą się pod wypływem chłodu. Bolało trochę, było ciasno. Zespoleni miłosnym rytmem zapomnieli o wszelkich zahamowaniach, o tym, że są w gabinecie zabiegowym , gdzie każdy mógłby ich zobaczyć i usłyszeć. Zapomnieli o przyszłości i przeszłości. Liczyła się tylko teraźniejszość. W pewnym momencie House, odwrócił się na plecy, pociągając ją za sobą. Mocno przyciskał jej brzuch do swojego. Myślała, ze za chwilę eksploduje. Wreszcie poczuła, że zadrżał. Wtedy również i ją przeszedł paraliżujący dreszcz i musiała zakryć usta by nie krzyczeć z rozkoszy.
- Czy przyjmujesz płatność kartą? – House westchnął ujmując jej twarz w dłonie. I chociaż Cuddy chciała się zrewanżować równie ciętą ripostą, było to fizycznie niemożliwe: nie zdążyła jeszcze uspokoić oddechu. Odwróciła się do niego i spojrzała gniewnie. Jakim prawem tak do niej mówił! Po chwili zauważyła, że Greg znów jest podniecony .
- Gdybyś nie był takim zwierzakiem – powiedziała- do niczego by teraz nie doszło.
- O! To teraz jestem zwierzakiem, tak? A przed chwilą stary House był najdroższy? No, cóż pocałuj zwierzaka i powiedz dziękuję.
Lisa wybuchnęła śmiechem, on naprawdę miał niezwykłe poczucie humoru. Wyciągnęła ręce przesadnie układając usta do pocałunku. Nachyliła się i w tym momencie zadzwonił telefon. Diagnosta podniósł słuchawkę. Z jego twarzy zniknął uśmiech. Wstał i powiedział sucho:
- To do Ciebie jakiś mężczyzna.
Cuddy nie miała pojęcia, kto mógł tutaj do niej dzwonić. Zanim powiedziała słucham, House zapytał:
- Komu dałaś numer?
Przykryła słuchawkę dłonią.
- Nikomu. Tylko Aleksandrowi, nowemu prawnikowi. Ale to chyba nie on.
- Dowiedz się, czego chce i powiedz, żeby tu więcej nie dzwonił. Usłyszała w jego głosie nutkę zazdrości, ale postanowiła nie reagować
- Słucham? Gdy odezwał się Maks, chciała zapaść się pod ziemię. Powiedziała przecież, House’owi, że to sponsor, z którym spotyka się jedynie w związku z pozyskiwaniem funduszy dla PPH. Co ma teraz zrobić? Przecież Greg stoi obok. Jak może w tej sytuacji normalnie rozmawiać z Maksem?
- Lisa? Nie chciałem Ci przeszkadzać, bo wiem, że jesteś z tym lekarzem, ale musiałem powiedzieć Ci że Cię kocham.
- Naprawdę? Tylko tyle mogła z siebie wydobyć w tych warunkach.
- Czy on jest teraz z Tobą?
- No cóż, tak
- Ok, rozumiem. Nie musisz nic mówić, tylko słuchaj. Rozwodzę się, więc będę wolny…
- To dosyć nagła decyzja, prawda- zapytała złośliwie.
- Przyznaję, dosyć nagła, ale dla nas dobrze się wszystko składa. Mówiłaś, że kochasz tego diagnostę, ale pomyśl – co on Ci może dać? To kaleka, niezdolny do okazywania ludzkich uczuć.
- Wiesz, co Maks? Jesteś ostatnim draniem! – rzuciła słuchawkę i spojrzała na Grega. Był wściekły. Zmrużył oczy i wycedził przez zęby:
- Maks? Czy to był Maks Brown? Po co tu dzwonił? Czy to też należy do jego obowiązków? Nie oszukuj mnie, słyszałem co mówiłaś i jak mówiłaś!
Była zdenerwowana. Po policzku popłynęły jej łzy.
- Skłamałam o mnie i o nim.
- Domyślam się! To nie jest czysto zawodowa znajomość, prawda? I co teraz? Czeka nas sympatyczny trójkącik?
- Spotykałam się z nim, zanim zaczęliśmy się spotykać. Podobał mi się, ale okazało się, że ma żonę…
- Ma żonę?- powtórzył. Jego głos nieco złagodniał. Lisa skinęła milcząco. House podszedł do niej i położył ręce na jej biodrach. Już sam fakt, że był tak blisko, wystarczył, żeby znowu poczuła gęsią skórkę na brzuchu, piersiach i całym ciele.
- Rzuciłaś go, kiedy zaczęłaś sypiać ze mną- zapytał jeszcze raz spoglądając na rozmazany makijaż Lisy. Zastanawiał się, jak to się dzieje, że żywi do niej tak ambiwalentne uczucia: podniecała go i uwielbiał jej chłodną wyniosłość, ale jednocześnie irytowała do granic wytrzymałości. Nic na całym świecie, nawet zwierzę, roślina czy minerał, nie mogło go tak zdenerwować jak ona. Może nie powinni się spotykać. Może nie powinni się rozdzielać. Może – i to chyba była najtrafniejsza myśl – nigdy nie powinni urodzić się na tej samej planecie. Przynajmniej nie w tym samym stuleciu.
- Jesteś zazdrosny - stwierdziła ze śmiechem
– Żartujesz? O Ciebie? – prychnął wzruszając ramionami
– Jesteś zazdrosny – powtórzyła. Jej oczy jaśniały złośliwym blaskiem. – Od środka zżera cię zazdrość.
– Wcale nie – zaprotestował, ujmując jej twarz w dłonie.
Zauważyła, że wciąż jest podniecony i ze śmiechem odsunęła się od niego.
- Ty rzeczywiście jesteś strasznym zwierzakiem!
- Nie! To przez Ciebie!- droczył się- To Ty mnie wykorzystujesz, niewyżyta kobieto ! Mało Ci seksu? Chcesz jeszcze raz ?! – Podniósł ją i delikatnie położył na zielonym obiciu leżanki– Jeżeli tym razem, nie będzie trzęsienia ziemi to przez Ciebie, czarownico! (...)
Part 13
- Pozwól, że choć zdejmę żakiet – powiedziała, a jej głos zabrzmiał oschle, jakby była staroświecką nauczycielką strofującą niegrzecznego ucznia. Zdjęła żakiet i rzuciła go na oparcie fotela. Usiadła i spojrzała na dokumenty przyniesione przez Jamesa. Próbowała się skupić, jednak słowa zlewały się ze sobą i zaledwie mogła uchwycić ich sens. Tak być nie mogło. Prędzej, czy później Wilson zauważy jej nienaturalne napięcie i domyśli się wszystkiego. Nie zwiedzie go na dłuższą metę. Był na to zbyt inteligentny, zbyt spostrzegawczy i zbyt wrażliwy. Wiedziała, że sprawozdania były jedynie pretekstem do rozmowy. Rozmowy na temat jej relacji z Housem. Przez szereg lat przekonywała samą siebie, że posiada dość siły, by godnie przeżyć życie w samotności ukrywając przed innymi swój strach. I jeżeli czasami zazdrościła innym kobietom ich całkiem odmiennego losu: dzieci, mężów i ognisk domowych, to z miejsca zbywała ową zazdrość szczerą odpowiedzią na bardzo proste pytanie: dlaczego nie może być do nich podobna? A odpowiedź na nie znała na pamięć – ponieważ przed laty zaistniały pewne okoliczności nad którymi nie posiadała żadnej kontroli. Jedynym mężczyzną który wzbudzał w niej tęsknotę za szczęściem kilkanaście lat temu był Gregory House. Była w nim zakochana po uszy, jak każda zwariowana nastolatka, jednak on zniszczył w brutalny sposób to co ich łączyło. Aż w końcu, gdy miała już prawie czterdzieści lat, uczucie odżyło. Poczuła na sobie palący wzrok onkologa i odwróciła głowę. Zlękła się, że za chwilę jej twarz stanie się odbiciem jej duszy.
- Nie zabiorę Ci wiele czasu, chciałem porozmawiać- powiedział sadowiąc się na krześle naprzeciwko biurka - O przyjęciu, które miało być niespodzianką.
Lisa westchnęła z ulgą. Wstała i nastawiła wodę na kawę.
- Dużo osób zaprosiłeś? – starała się jak najostrożniej dobierać słowa, żeby nie sprowadzić rozmowy na temat jej romansu z diagnostą.
- Czterdzieści.
- Cóż. Spróbuję udawać, że jestem zaskoczona. Nie chcę im popsuć zabawy- z trudem zdobyła się na wymuszony uśmiech
- To nie to samo – zaprotestował onkolog – Cały dowcip z niespodziewanym przyjęciem polega na tym, żeby naprawdę zaskoczyć. Dlaczego, do diabła, House musiał ci powiedzieć?! – starał się nie okazywać zdenerwowania, jednak jego podniesiony ton zwrócił uwagę Cuddy. Spojrzała na niego niepewnie. Rozejrzała się po gabinecie i poszła po tace z filiżankami. Wiedziała, że przyjaciel stara się sprowadzić w niezauważalny sposób rozmowę na niewygodny temat.
- W porządku, i tak nie chcę mieć czterdziestu lat- wyprostowała się,a jej twarz spłonęła rumieńcem.
- Nie zaprosiłeś rodziców, prawda? Zapytała z nadzieją , chociaż doskonale znała odpowiedź.
- Szczerze mówiąc, zaprosiłem- powiedział matowym głosem
- I kogo jeszcze?
- Zaprosiłem twoją siostrę
- Megan? - uniosła brwi, napięła mięśnie policzków i ściągnęła podbródek.
- Masz chyba tylko jedną siostrę.
- Od trzech lat nie rozmawiam z Meg i nie mam zamiaru teraz zacząć- syknęła poirytowana- Cóż u diabła za przyjęcie chciałeś zorganizować? Krwawą rzeź?
- Sądziłem, ze nadszedł czas, abyście się pogodzili. Ona jest twoją siostrą, Lisa. Nie możesz do końca życia udawać, że jej nie znasz.
Cuddy miała już na końcu języka uszczypliwą uwagę, ale wydęła tylko wargi, odwróciła wzrok i wyszeptała: - Za to, co mi zrobiła, mam prawo żądać krwi. Wybacz mi – rzekła-Ale nikt z mojej rodziny nigdy nie był mi szczególnie bliski i nie czuję potrzeby nawiązywania teraz serdecznych kontaktów. Zdjęła parujące wieczko z dzbanka i napełniła filiżanki parującą gęstą cieczą.
- No, cóż - stwierdził cicho - Chyba dobrze się stało, ze Greg powiedział ci o przyjęciu. Na pewno byłaby to głośna klapa.
- James…
- Na litość boską, Lisa! - powiedział podniesionym głosem - Zawsze się czegoś doszukujesz. Zawsze jesteście niezadowoleni z tego, co dla Was robię, bez względu na to, jak bardzo się staram sprawić Wam przyjemność. Problem polega na tym, że nie jesteś nawet perfekcjonistą. Oboje chcecie po prostu, by wszystko było na waszą modłę.
-Posłuchaj - jęknęła z rezygnacją - wydajmy mimo wszystko przyjęcie. Tylko już takie zwyczajne.
- Nie wiem mam wrażenie, że i tak nic z tego nie wyjdzie - westchnął z lekką zawiścią w głosie. Cuddy spojrzała na niego posępnie. Postawiła na tacy 2 filiżanki, śmietankę i talerz z ciastem, po czym podeszła do biurka. Nagle poczuła, jak oblewa ją nagła fala gorąca, a potem zimna i zakręciło jej się w głowie. Omal nie upuściła tacy. Szukając oparcia, złapała się stojącej w pobliżu lampy, ale i tak wiedziała, że zaraz zemdleje. Wilson podbiegł do niej i w ostatniej chwili powstrzymał ją przed upadkiem.
- Siadaj - nakazał – Tutaj , w tym miejscu. Ja pobiegnę na korytarz i wezwę pomoc.
- Nie! Już mi lepiej - powiedziała - Już mi lepiej - powtórzyła, a łzy zaczęły jej płynąć po policzkach. Rozpłakała się, zaciskając pięści, i płakała tak długo, aż poczuła, że zaraz pęknie jej serce.
- Jestem w ciąży - załkała z trudem łapiąc oddech. Onkolog podszedł i objął ją, ale jego ciało było sztywne. Odsunęła się od niego i spojrzała mu w twarz. Popatrzył na nią przeciągle, potem na chwilę spuścił wzrok, aż wreszcie zapytał:
- Powiedziałaś mu?
Westchnęła głęboko i przecząco pokręciła głową.
- Co dalej zamierzasz? - szepnął nie swoim głosem i stanął z tyłu jakby nagle poczuł się winny, że skazuje Lisę swoimi pytaniami na tak długie psychiczne cierpienie.
Cuddy nabrała powietrza w płuca i wypuściła je bardzo powoli.
- Urodzę i odczekam kilka lat. Niech dziecko mu powie- zażartowała próbując rozładować napięcie.
- Nawrzeszczy na dziecko
- To już nie mój problem – jęknęła czując, że ta rozmowa ciąży jej coraz bardziej
- Na litość Boską Cuddy, dziecko powinno mieć ojca - nie dawał za wygraną.
- Takiego?
Wilson przypatrywał się jej bardzo uważnie. Powinna być radosna i uśmiechnięta- pomyślał - w końcu tak długo starała się o zajść w ciąże
- Ok. Będę to powtarzał: Dziecko powinno mieć ojca - starał się mówić spokojnym tonem. Cały czas myślał o reakcji przyjaciela na tę nowinę, ale to nie on był teraz najważniejszy. Pokiwał głową choć, absolutnie nie wiedział co w tej chwili czuła (…)
Wilson szedł korytarzem i odpowiadał na pytania jednej z pacjentek u której zdiagnozował nowotwór mózgu. Nagle o czymś sobie przypomniał. Przeprosił kobietę, wrócił się kilka metrów wcześniej i otworzył szklane drzwi po prawej.
- Cześć – rzekł wchodząc do środka
- Myślałem, że to Cuddy chce mnie zaciągnąć do łóżka- House jęknął z zawodem, pociągając gwałtownie łyk bourbonu.
- Więc co mnie zdradziło? – James uśmiechnął się z politowaniem, rzucając okiem na bałagan panujący w gabinecie diagnosty
- Owłosione nogi i kretyński wyraz twarzy.
Onkolog przez chwilę przypatrywał się Housowi w milczeniu. Próbował znaleźć równie ciętą odpowiedź, jednak nic sensownego nie przychodziło mu do głowy.
- Przeleciałeś ją? – zapytał- Tą brunetkę z którą rozmawiałeś dzisiaj rano – dodał widząc zdziwienie na twarzy przyjaciela
- Ma na imię Taylor …
- Taylor…amerykanka?
- Nie sądzę, w każdym razie jej akcent tego nie zdradza. Może ma jakieś powiązania ze Stanami. Przyznam, że mało o niej wiem. Spotykamy się dopiero od dwóch tygodni.
- Przeleciałeś ją? – powtórzył pytanie wyczuwając w głosie Wilsona pewną powściągliwość.
- Ty tylko o jednym. Ja myślę nieco innymi kategoriami – przewrócił oczami, przeglądając kolekcję płyt stojącą na szafie, tuż obok gitary.
- Ty nawet gumową lalkę najpierw zaprosiłbyś do kina, a potem czekał aż sama zacznie się do ciebie dobierać - uśmiechnął się zajadliwie, pociągając łyk bourbonu.
- Co jest między Tobą i Cuddy – zapytał w końcu przyciszonym głosem. Nastąpiła krępująca cisza. Odłożył płytę na swoje miejsce i schował ręce do kieszeni, nie spuszczając wzroku z diagnosty.
Pytanie na temat Lisy, obojętne czy dyktowała je złośliwość, czy też szczera troska przyjaciela popsuły Housowi humor.
- Czysty seks bez zobowiązań – rozłożył ręce w geście kapitulacji. Widział, że Wilson nie odpuści tak łatwo i prędzej, czy później zacznie zasypywać go umoralniającymi gadkami o wyznawaniu uczuć i innych bzdurach.
James ściągnął brwi, a więc chodzi tylko o kontakt fizyczny? Wiedział, że House jest bardzo tajemniczą osobą, która nawet najbliższych przyjaciół potrafi trzymać na dystans. Intuicja podpowiadała mu, że powinien powiedzieć mu o dziecku, bez względu na konsekwencję (…)
Part 14
Zbliżała się do szpitalnego parkingu , niedaleko miejsca, w którym House zaparkował jej samochód. Popołudnie było tak mroczne, że trudno było powiedzieć, gdzie kończy się droga, a gdzie zaczyna niebo. Deszcz uderzał w asfalt pod ostrym kątem, tak że nad powierzchnią unosiła się przypominająca nie kończącą się procesję duchów wodna mgiełka.
- Cuddy! – jakaś mglista sylwetka pojawiła się na moment i jeszcze szybciej zniknęła.
Lisa zmrużyła oczy. Pomyślała, że to złudzenie albo daleka błyskawica. Ale potem zobaczyła ją ponownie, tym razem wyraźniej. Odetchnęła z ulgą.
- Dokąd jedziemy- House wrzasnął przyspieszając kroku. Wiatr zagłuszał jego słowa. Gdzieś w oddali rozległ się dźwięk grzechotki, jakby jakieś metalowe przedmioty pobrzdękiwały o siebie.
- Wracaj do przychodni – jęknęła i spojrzała na przemoczoną twarz diagnosty. Z końca nosa spływały mu krople deszczu. Zacinało coraz mocniej, a niebo przybrało ciemną złowieszczą barwę. Znów usłyszała grzechotkę i spojrzała na rękę diagnosty
– House, czego chcesz?- zapytała z krzywym uśmiechem, próbując wyrwać mu kluczyki od auta.
- Tylko nowego ciała- jęknął łykając Vicodin- To się chyba całkiem zużyło.
- Cóż, nie mogę Ci pomóc- roześmiała się i potrząsnęła głową . Wiatr rozwiał jej włosy, na ustach poczuła smak rozpływającej się szminki.
- Gdzie jedziemy? – diagnosta zmarszczył brwi i utkwił spojrzenie w jej twarzy
- My? – obrzuciła go piorunującym wzrokiem- Ja jadę do domu , a Ty Sherlocku nie rozwikłałeś jeszcze swojej zagadki – przetrząsnęła torebkę szukając zapasowych kluczyków – wracaj do pacjentki.
- Mój czarnoskóry Watson, właśnie w tej chwili podaje jej leki- otworzył auto i usadowił się na miejscu kierowcy. Lisa wpatrywała się w niego podejrzliwie. W końcu z rezygnacja rzuciła torebkę na tylne siedzenie wsiadła do samochodu i zapięła pas. Skrzyżowała smukłe zgrabne nogi. House przyglądał się jej przez chwilę, w końcu przekręcił kluczyk w stacyjce, ostre światło przednich reflektorów rozproszyło ciemności. Wrzucił pierwszy bieg gwałtownie ruszając.
- Wilson znowu bawi się w swatkę – mruknął - gdyby nie był moim kumplem to przysięgam na Belzebuba, że rzuciłbym jego flaki kotom na pożarcie- dokończył dodając gazu. Strzałka szybkościomierza wahała się przy dziewięćdziesięciu, a głośne wibracje całej karoserii uniemożliwiały prowadzenie rozmowy.
Cuddy nie odpowiedziała, posłała mu jedynie zamyślone spojrzenie spod długich rzęs. Wschodnia strona nieba przejaśniła się, jednak deszcz bębnił o szybę z taką zaciętością, że wycieraczki ledwo nadążały zbierać wodę. Wjechali na prostą biegnącą przez osiedle szosę, rozświetloną rzędami ulicznych lamp. Rozklekotana karoseria trzęsła się i grzechotała, przez podłogę przebiegały głośne wibracje. Diagnosta zredukował bieg i z piskiem opon zatrzymał się przed domem.
- Jesteśmy na miejscu- powiedział jakby do siebie.
Lisa przeciągnęła się i zauważyła, że niebo zaczęło się rozpogadzać. Ucichł warkot silnika i zgasły światła. Uszy House’a zaatakowała głęboka cisza. Cuddy przez moment nie ruszała się z miejsca, jakby myśl o wyjściu napawała ja wstrętem. Po chwili jednak gwałtownie otworzyła drzwi i wyskoczyła na zewnątrz.
- Musimy zostawić auto tutaj, jakiś kretyn zaparkował na mojej trawie i zastawił w jazd- rzuciła przez ramię odchodząc w kierunku domu.
House wyszedł na ulicę i zatrzasnął za sobą drzwi. Metaliczny dźwięk odbił się głośnym echem. Odruchowo sprawdził czy ma jeszcze w kieszeni Vicodin.
– Do ciężkiej cholery, co to ma znaczyć?! – zawołał nagle lustrując zakapturzoną usiłującą dostać się do auta zaparkowanego na posesji szefowej.
- Do ciężkiej cholery, co ma co znaczyć? – Kobieta nie zamierzała pokazać, że się go chociaż trochę boi.
– Co? Jesteś ślepa ? Gdzie jest Twój pies przewodnik? Do ciężkiej cholery, zaparkowałaś samochód na trawie!
– Bardzo przepraszam, ale nigdzie indziej nie było już miejsca.
– Tak? I uważasz, że to jest wystarczająca wymówka? Skoro nie było nigdzie miejsca na parkowanie, było jeździć dookoła, aż w końcu coś się zwolni. Wszystkie jesteście takie same, wy, kobiety. Wydaje wam się, że możecie wyrabiać, na co tylko macie ochotę, mówić, na co macie ochotę i parkować wasze pieprzone samochody tam, gdzie wam się tylko spodoba, nie licząc się z nikim i z niczym.
Kobieta otworzyła drzwiczki explorera i usiadła za kierownicą, jednak House stanął przy samochodzie tak, że nie mogła go zamknąć.
– Posłuchaj, damulko, nie mam obowiązku opiekować się tą trawą, a jednak to robię, ponieważ znajduje się przed tym domem. I wkurza mnie, kiedy taka idiotka jak ty parkuje na mojej trawie swoje przeklęte auto. Co byś powiedziała, gdybym to ja przyjechał pod twój dom i jeździł moim samochodem po twojej trawie?
- Przecież pana przeprosiłam, czego jeszcze pan chce?! – wykrzyknęła uruchamiając silnik. House cofnął się o krok i patrzył na oddalające się auto (…)
Deszcz nie ustawał. Lisa zapaliła nocną lampką i szybko zaciągnęła zasłony, odciągając sypialnię od burzy za oknem. Spojrzała na zegarek, do przyjęcia zostało kilkadziesiąt minut. Odpocznę, pomyślę w co się ubrać, potem poleżę trochę w kąpieli. Zdjęła przemoczony płaszcz i położyła na oparciu krzesła. Powoli zaczęła rozpinać bluzkę. Ubranie opadło na podłogę, nie schyliła isę żeby je podnieść. Stałą wiotka , zgrabna i bardzo szczupła z wyjątkiem kobieco zaokrąglonych piersi. Podeszła do szafy i wciągnęła na siebie jedwabny szlafrok.
House zatrzymał się na progu i popatrzył na nią badawczo - Chcesz mieć ze mną dziecko? – zapytał zamykając za sobą drzwi. Cuddy Przygryzła wargę, spojrzała na niego i serce jej zamarło.
- Nie – wyszeptała i odwróciła głowę, nie chcąc by zobaczył jej pełne rozpaczy oczy.
Słysząc jej ton nie mógł opanować złości
- Kłamiesz – odpowiedział zimno- właściwie powinienem był się tego po tobie spodziewać.
Zacisnęła dłonie i opuściła głowę starając się powstrzymać łzy.
- Wiem, że myślisz o zajściu w ciążę- rzekł w końcu niedbałym tonem, przerywając trwającą od dłuższej chwili ciszę.
- Do diabła! - wykrzyknęła ściągając brwi- Ty najlepiej wiesz czego chcę- ostatnie słowa powiedziała prawie szeptem.
- A żebyś wiedziała! Palisz się do rodzenia dzieci! Masz obsesję na ich punkcie i wszystkim co się z nimi wiąże! Mam pomysł- zmniejsz płomień pod tym ogniskiem! Nie jestem idiotą.
- Oszalałeś! Tutaj nie chodzi o mnie, a o Twoje wariactwa na tle zobowiązań- choć serce jej krwawiło próbowała mówić normalnie, ale zabrzmiało to zimno i obco. Czuła, że rozmowa ciąży jej coraz bardziej. Pospiesznie wsunęła klapki na bose nogi, porwała kosmetyczkę i kilka flakoników z nocnej szafki i zniknęła za drzwiami łazienki, zostawiając zdenerwowanego diagnostę. Wzięła z bocznej półki mały ręcznik do twarzy i wtedy zaczęła płakać. Rozzłościła się na siebie. Ale w miarę jak narastała w niej złość, płakała coraz mocniej i głośniej, aż wreszcie się pod¬dała. Namydliła włosy szamponem i jakiś czas leżała w pachnącej wannie, starając się uspokoić, lecz odprężenie nie przychodziło. Potem wskoczyła pod prysznic i spłukała pianę. Kiedy wróciła do sypialni po Housie nie było już śladu. Włączyła suszarkę, a kiedy włosy stały się znów puszyste i miękkie, zaczęła je szczotkować. Dochodziła siódma, gdy rzuciła w lustro ostatnie badawcze spojrzenie. Z niedowierzaniem przyglądała się atrakcyjnej kokieteryjnej kobiecie i poczuła nagły strach. Czy będzie potrafiła zachować się tak jakby się nic nie stało? Czy będzie potrafiła po raz kolejny skłamać, tylko po to by odwlec w czasie, to co było nie uniknione? Za późno już było na wątpliwości. Przez jedno ramię przewiesiła torebkę, na drugie zarzuciła płaszcz od deszczu i ruszyła do drzwi (…)
|
|
_________________ Bash in my brain And make me scream with pain Then kick me once again,
And say we'll never part...
I know too well I'm underneath your spell,
So, darling, if you smell Something burning, it's my heart.
Wysłany:
Pią 14:17, 27 Mar 2009 |
|
JigSaw
Diabetolog
Dołączył: 24 Sty 2009
Pochwał: 30
Posty: 1655
Miasto: Miasto Grzechu
|
Powrót do góry |
|
|
|
o kurcze ale się porobiło, musisz koniecznie wrzucić kolejną część :):)
|
|
_________________
Znalazłam siostrę- sylrich my sis forever :*
"When the land slides and when the planet dies, that's when I come back to you"
Wysłany:
Pią 16:24, 27 Mar 2009 |
|
kasia2820
Reumatolog
Dołączył: 21 Sty 2009
Pochwał: 3
Posty: 1087
|
Powrót do góry |
|
|
|
Part 15
House rozsiadł się w rozłożystym brązowym fotelu i wypił spory łyk whisky. Gardło mu płonęło, ale rozluźnił się i stłumił okropne uczucie przypominające atak serca, a spowodowane dostarczeniem do organizmu zbyt wielkiej dawki adrenaliny Z wydatną pomocą śliny i chusteczki higienicznej usunął ze swych sportowych butów firmy Nike sporą warstwę brudu. Dopił whisky i nalał sobie jeszcze jedną szklaneczkę. Dostrzegł Cuddy, zanim ona zobaczyła jego. Wpadła zdyszana do środka i od progu zaczęła witać gości ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Miała na sobie prostą, lecz elegancką sukienkę z czarnego jedwabiu, która doskonale dopasowana, uwydatniała smukłość bioder i delikatną wypukłość piersi. Dla bystrego obserwatora, a House niewątpliwie posiadał tę cechę, były one wciąż jeszcze dostatecznie jędrne, by nie zachodziła potrzeba krępowania ich gorsetem stanika. Przyglądał się jej w milczeniu powoli sącząc alkohol. Czy, aby na pewno widział przed sobą kobietę godną pożądania? Czy może tylko sobowtóra swojej dawnej miłości? Prowadzenie szpitala było dostatecznie trudne nawet dla mężczyzny, a co dopiero, gdy było się kobietą... Właśnie zaczęła rozmowę z podstarzałym mężczyzną, który co jakiś czas przygładzał dłonią kilka włosów, które ocalały na niemal łysej czaszce. Diagdnosta uśmiechnął się pod nosem. Udawała zainteresowaną rozmową, a tymczasem błądziła wzrokiem po sali. Zmarszczka na jej czole pogłębiła się. Przyćmione światło nie ułatwiało obserwacji, nareszcie dostrzegła go. Uniosła głowę i zrobiła kilka kroków, lekceważąc swojego rozmówcę, jednak spojrzenie chłodnych niebieskich oczu sprawiło, że straciła pewność siebie.
- Dobry wieczór, nazywam się Aleksander Ross - przystojny brunet w nienagannie skrojonym garniturze zwrócił się do diagnosty. Niewątpliwie był typem mężczyzny, któremu
kobiety same wpadają w ramiona. Z zaciekawieniem przyglądał się lasce stojącej przy fotelu. W końcu wyciągnął rękę z kieszeni eleganckich spodni i przez kilka chwil trzymał w powietrzu, jednak House zignorował gest dokładnie przyglądając się wewnętrznej stronie dłoni.
– Mam nadzieję, że nie bawiłeś się fiutkiem – rzucił jakby odruchowo, nie spuszczając wzroku z szefowej. Miała uroczy uśmiech. Widział jak rozwkita najpierw w oczach, łagodząc ostrość rysów, a potem rozlewa się na policzki, unosząc kąciki ust. Poczuł idiotyczne pragnienie, by podejść i dotknąć jej zmysłowych warg.
- Nie wyglądam chyba na takiego, co traci wzrok? – prawnik z rozbawieniem przygładził krawat i poprawił mankiety kremowej koszuli.
- Tylko dlatego, że nie robisz tego we właściwy sposób – usniósł dłoń i przywołał kelnera roznoszącego szampana. Zdjął dwa kieliszki i wręczył jeden Aleksowi.
– Dzięki -powiedział- Reprezentowałem dzisiaj Twoją sprawę. Na szczęście udało się zawrzeć ugodę i szpital zaoszczędził niezłą sumę - dokończył z przekąsem podając diagnoście wizytówkę.
- Widzę, że wieść o mojej hańbie rozniosła się po całym kontynencie! – Uniósł srebrny prostokącik na wysokość oczu i podniesionym głosem odczytał pogrubiony nagłówek – Międzynarodowe stowarzyszenie OP. Czy to jakaś nowa Organizacja Pederastów? - rzucił kpiąco, pociągając gwałtownie łyk szampana.
- Cuddy uprzedzała mnie, że jesteś nietolerancyjnym dupkiem.
Widok spochmurniałej twarzy nadętego prawnika wywołał uśmiech na nieogolonej twarzy. Łyknął dwa Vicodiny i podniósł się z fotela - Naprawdę Cię lubię -wykrzyknął z zapałem- jeśli chcesz zdradzę Ci pewną tajemnicę - szepnął konspiracyjnie- tamten czarnuch to pedał -wskazał palcem Formana dyskutującego z Wilsonem. Odczekał moment próbując przybrać obojętny wyraz twarzy, po czym usiadł z powrotem w fotelu.
- Przeszkadza Ci to? - Aleks skinął głową i odwrócił się. Zrozumiał, że diagnosta szukał męczennika, na którym mógłby wyładować flustrację. Zaczął żałować, że dał się wciągnąć w rozmowę.
- Nie mam nic przeciwko czarnym, po prostu uważam, że każdy powinien mieć swojego. Dopiero w zeszłym tygodniu odkryłem, że jest gejem - wzruszył ramionami
- I jaką ci to zrobiło różnicę?
- Kazałem zaopatrzyć maszynkę do kawy w jednorazowe kubki. Poza tym kogo to obchodzi, że on jest gejem? - nabrał powietrza w płuca i wypuścił je bardzo powoli.
Nowy towarzysz już prawie zrezygnował z dalszej rozmowy, ale przypomniał sobie, że postanowił dać mu nauczkę. Niech nie osądza ludzi po pozorach. Zanim jednak zdążył pomyśleć o zemście, House zniknął (…)
Lisa czuła się zupełnie swobodnie, rozmawiając z kolejnymi gośćmi. Nie trwało długo kiedy zorientowała się, że już od pewnego czasu uczestniczy w swobodnej i luźnej grze opowieści, aluzji i dowcipów, ani przez chwilę nie nękana przez wyrzuty sumienia. Cieszyła się, że jednak Wilson zorganizował przyjęcie. Jej oczy były pełne migotliwych błysków, a na policzkach pojawił się rumieniec. Usta niemal bez przerwy układały się do śmiechu jakiego dawno już nie pamiętała.
-Dr. Cuddy! –krzyknął, tak iż kilka osób siedzących przy stolikach odwróciło z zaciekawieniem głowy.
- House, nie chcę z Tobą rozmawiać - powiedziała z tępym uporem
- Ok. Więc łaskawie powiedz mi co mam zrobić? Był tak blisko, że nie mogła skupić wzroku na jego twarzy. Jego oddech pachniał czymś dziwnym i słodkim, jakby ssał przed chwilą landrynki - Ja nawalam, Ty mówisz mi co mam robić, ja to olewam, ale wciąż jestem słodki – kontynuował.
- Mam dość udzielania Ci korepetycji. Sam musisz to rozwiązać – błysnęła zębami na widok onkologa zbliżającego się ku niej z wielkim bukietem czerwonych róż.
- Wspaniałe przyjęcie - szepnął i nachylił się muskając ustami jej policzek – Wyglądasz przepięknie – dodał z zachwytem
- Dzięki James ! Ale popatrz na Cuddy! Diagnosta z nie nacka wyrwał bukiet szefowej. Przestraszona, wyprostowała się gwałtownie, posyłając mu zaskoczone spojrzenie. – Piękne róże, ale wolę słodycze - kontynuował. Wyciągnął z kieszeni marynarki pomarańczowy flakonik potrząsając nim kilkakrotnie w powietrzu.
- House świrujesz – Wilson pokręcił z niedowierzaniem głową.
Nagle przygasły światła, a z odtwarzacza popłynęła nastrojowa muzyka. Grali wolny utwór. Diagnosta nie czekając objął szefową w pół i przyciągnął do siebie, zostawiając zszokowanego onkologa z bukietem czerwonych róż w jednej dłoni i Vicodinem w drugiej. Na parkiecie było coraz ciaśniej, jakaś para prawie na nich wpadła. Cuddy skorzystała z okazji i przytuliła się mocniej.
- House… - zaczęła niepewnie. Niebieskie oczy spojrzały na nią z takim ciepłem i serdecznością, że zrobiło się jej cieplej na sercu. Wiedziała, że druga taka okazja się nie powtórzy. Wciągnęła gwałtownie powietrze i szpenęła – musimy poważnie porozmawiać.
Chciała wyznać mu prawdę. Miał prawo ją poznać. Zwilżyła językiem wyschnięte wargi. Już otworzyła usta, gdy nagle poczuła, że ręce diagnosty zjeżdżają z tali coraz niżej i niżej, zatrzymując się na pośladkach – W tej sukience masz tyłek jak szafa – powiedział.
- Zasługuję by usłyszeć coś pięknego na swój temat, a Ty nawet mając nóż na gardle nie wycisnął byś z tej swojej pustej makówki, ani jednej elokwentnej i spójnej myśli. Najwyraźniej w jej tyłku jest coś ciekawszego – mruknęła robiąc słodką minkę.
- Co?
- Rozmawiam z Tobą, a Ty gapisz się na jej tyłek – spostrzegła, że House przygląda się kobiecie tańczącej za nimi z dziwnym wyrazem twarzy
- Jesteś zazdrosna!
- Jasne! Proszę popatrz na mój tyłek! – zironizowała, jednak kiedy poczuła na sobie, świdrujący wzrok, natychmiast warknęła - Przestań się gapić na mój tyłek!
Uniosła głowę, dostrzegła w jego oczach nie tylko pożądanie, ale i coś więcej: miłość i zmysłowy głód, jakiego nigdy przedtem nie zauważyła. Zmieszała się. Na chwilę zapomniała o czym rozmawiali. W końcu zdobyła się na odwagę i szepnęła – Wiesz, że to nas nie ominie?
- Cuddy - zaczął poważnie z lekko pobladłą twarzą- czego oczekujesz po tej rozmowie? zapytał – Jeżeli chcesz dać upust narosłej do mnie agresji, to powinnaś była wybrać do tego miejsce bardziej ustronne i pozbawione świadków. Podobnie gdybyś miała wobec mnie inne zamiary - zawiesił głos – Seks w miejscach publicznych nigdy mnie nie pociągał i kto jak kto, ale Ty powinnaś o tym wiedzieć. Ledwo udało się jej powstrzymać od płaczu. Zalała ją fala gorąca. Już zapomniała, że House potrafi ciąć słowem niczym chirurgicznym skalpelem.
- Mylisz się. Nie chcę ani kłócić się z Tobą, ani iść z Tobą do łóżka.
- Kłamczucha. Przecież wszystko co potrafimy robić to albo drzeć ze sobą koty, albo pieprzyć się do samego rana – odparował celowo fałszując przeszłość. Specjalnie też był wulgarny. Potrafili przecież śmiać się, kochać, dyskutować i spędzać razem czas. Za wszelką cenę jednak chciał uniknąć konfrontacji. Wiedział że może ona oznaczać całkowite zerwanie (…)
Lisa poczuła się zupełnie opuszczona. Jeden krótki taniec wystarczył by zrozumiała, że oboje nie są zdolni do stworzenia normalnego związku. Kelner przyniósł przystawki. Spojrzała na nie z niesmakiem. House- odwrotnie, ochoczo zabrał się do jedzenia.
- Opowiedz, czego ode mnie oczekujesz - rzekł, biorąc do ust pierwszy kęs.
- Niczego. Właściwie, otrzymałam odpowiedź na wszystkie pytania.
- Naprawdę? – zapytał z udanym, albo może prawdziwym zdumieniem
- Naprawdę - potwierdziła stanowczo – Pragnę mężczyzny, który będzie tylko mój, mężczyzny w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie zaś wiecznego chłopca, opętanego obsesją na punkcie Vicodinu, bourbonu i seksu. Myślałam, że jesteśmy zdolni do miłości, prawdziwej miłości. Jak widać pomyliłam się. Wiedziała, że znęca się nad nim. Dotykała brutalnie najczulszej i najwrażliwszej struny. Był to odwet za tamten ból, który musiała znieść, gdy uświadomiła sobie, że nigdy ona i dziecko nie zajmą w jego sercu pierwszego miejsca.
House odwrócił się. Zaskoczył ją wyraz jego bezbronnych oczu. Zmarszczył brwi. Podszedł do niej i ujął ją za rękę.
- Chodź, mały kieliszek dobrze Ci zrobi
- Dziękuję -odwróciła się- ale...
Odgadł jej myśli.
- Porozmawiajmy w Twoim gabinecie.
Podeszli do ciężkich szklanych drzwi z mosiężnymi klamkami i po chwili znaleźli się w pustym pokoju. Dźwięki muzyki ledwie tu dochodziły..
– Mówię do ciebie, cholera, gdybyś tylko mnie słuchała. Czy ty w ogóle rozumiesz, co czuję? Czy to do ciebie dotarło?
Cuddy wyprostowała się i spojrzała na niego z dezaprobatą.
– Nie – odrzekła – nie dotarło.
– No dobrze – powiedział – wygląda to tak. Chcę, żebyś się dowiedziała, tu i teraz, że diabelnie dużo o tobie myślę. Nie ulega wątpliwości, że jesteś najbardziej wyrozumiałą kobietą, jaką w życiu spotkałem. Jesteś także cholernie dobrą kochanką.
- Zaraz wracam - powiedziała i nim zdążył ją zatrzymać pobiegła do toalety. Zamknęła się w kabinie. Oparła głowę o ścianę. Chłodne kafelki przyniosły jej chwilową ulgę. Wiedziała, że musi się opanować. Ręce jej drżały, nie mogła myśleć. Wyprostowała się. Gdy tylko przypomniała sobie błękitne oczy diagnosty, zrozumiała że jest za słaba. Nie może po prostu odejść. Nie teraz. Musi spróbować, przecież ma do tego prawo. Może się im powiedzie. Gdy wyszła, House już na nią czekał. Przyjrzał się jej badawczo.
- Dobrze się czujesz?
- Tak – zdobyła się na lekki uśmiech- chyba za szybko wypiłam drinka. Po tym tańcu zakręciło mi się w głowie - skłamała
- Wracamy do gabinetu? – zapytał.
- Yhm -przytaknęła (…)
Kiedy przekroczyli próg pomieszczenia, Cuddy podeszła do biurka i zapaliła lampkę. Smuga jasnego światła rozlała się po gabinecie. Deszcz bębnił głucho o szyby.
House wyciągnął lewą dłoń z wysuniętym kciukiem i palcem wskazującym, by wziąć ją pod podbródek i zmusić, żeby na niego spojrzała. Odrzuciła do tyłu głowę i wtedy przysunął się bliżej, jednym płynnym ruchem objął ją w biodrach, pochylił się i pocałował w szyję. W pierwszej chwili chciała się wyprostować i uwolnić, ale dotykające jej nagiej szyi usta całkowicie ją spara¬liżowały, jakby jego język nasycony był kurarą. Stała jak w transie z odchyloną do tyłu głową, podczas gdy on całował jej policzki i płatki uszu. Musnęła zarośnięty policzek i poczuła przyjemne ukłucie. House przechylił głowę i pocałował ją w usta. Smakowały kredką do warg Avon. Poczuł przez cienki materiał sukienki nacisk ciężkich piersi na swej ręce i w tym momencie zrozumiał, jak bardzo jej pragnie.
- Hej, przerwać to całowanie! – Młody ryży ochroniarz z impetem wpadł do biura. House hałaśliwie odrzucił laskę i podążył do drzwi swym zwykłym kuśtykającym krokiem, który sprawiał wrażenie, jakby jego ciało poruszało się równocześnie w pięciu kierunkach. Spojrzał na niego z góry i wysyczał:
- Cóż, Ty nie dowiedziałbyś się, co to jest całowanie nawet, gdyby przyszły dwie małpy i zaczęły ssać Twoją dupę.
- Co chce pan przez to powiedzieć? – zapytał, posyłając szefowej przepraszający uśmiech.
- Kto to wie? - odparła Lisa - Ale z pewnością spowodował, że pana zatkało, prawda?
Ochroniarz skinął głową i zgasił światło.
House podszedł do biurka i opierając się o blat przyciągnął Cuddy do siebie. Odnalazł usta i zaczął obsypywać je szybkimi pocałunkami. Lisa odchyliła głowę, całował jej szyję czuła na skórze gorący oddech. Jęknęła i przycisnęła się do niego biodrami, nie broniąc przed wypełniającą falą pragnienia i pożądania. Znów przywarł do jej ust, Tym razem całował ją coraz mocniej, ze wzrastającą namiętnością. Jego ręce przytrzymywały ją w tali, nie zwalniając uścisku.
Zawirowało w głowie, gdy dotknął piersi. Chciała krzyczeć. Pragnęła by przewrócił ją na szarą wykładzinę, zdarł tą okropną niewygodną sukienkę i kochał ją z dziką, obezwładniającą namiętnością.
Czuła jego usta przyciskające wargi w namiętnym pocałunku. Dotyk jego palców na skórze, pieszczoty, budziły w niej takie emocje że aby opanować krzyk, wbiła mu paznokcie w plecy. Z trudem łapała oddech. Jej ciało wyginało się pod dotykiem rąk diagnosty.
- Jesteś taka piękna - wyszeptał. Delikatnie rozpiął suwak sukienki. Lisa swobodnym ruchem zsunęła ją z bioder na podłogę i złożyła na oparciu krzesła. House przyciągnął ją do siebie i zaczął całować piersi. Zajęczała i zanurzyła dłonie w jego włosach. Czuł, jak długie smukłe palce rozpinają guziki koszuli, powoli, jeden po drugim. Patrzył jak koszula unosiła się w powietrzu, wirowała, by wreszcie opaść na szarą wykładzinę. Ujął jej rękę i poprowadził na uwypuklenie przy rozporku. Szybkim ruchem rozpięła skórzany pasek. Smukłą dłonią głaskała jego penis, z góry na dół, tak powoli i leniwie, że chciał ją chwycić za rękę i zmusić, by pocierała go szybciej. Była to jedna z tych chwil, gdy panowała nad nim całkowicie. Całowała go coraz namiętniej. Ciało wyginało się w łuk pod dotykiem jego rąk, nie mogła się opanować. Delikatnie pchnął ją w stronę kremowej kanapy stojącej pod ścianą. Położyła się na plecach i nieznacznie rozłożyła nogi.
- House - wymamrotała, czując gwałtowną falę rozlewającą się po jej organizmie.
Diagnosta zachwiał się i niemal przewrócił na sofę.
- Boe… ogi… - wyjęczał wchodząc w nią powoli.
Triumfalnie wciągała go w z każdym ruchem wyginając plecy, tak że czuł jej uniesioną miednicę, wbijającą mu się w biodra.
- Cuddy - wystękał i kropla potu spadła mu z czoła na jej twarz - O taak…Cuddy…!
Zmuszała go, by wbijał się w nią coraz mocniej i energiczniej, podkreślając każdy ruch wbijaniem, paznokci w skórę.
Zaczął dygotać. Miał wrażenie, jakby jądra, zamieniły się w dwie parzące kule i coś z coraz większą siłą je miażdżyło. Ciepło między nogami było niemal nie do wytrzymania. Równocześnie czuł ogromną potrzebę szczytowania i sam zaczął wbijać w nią członek z takim impetem, jakby chciał ją rozerwać na pół. Gorący żar ogarnął ich ciała, oboje czuli kolejne, narastające fale podniecenia. Dzika namiętność doprowadziła oboje do ekstazy.
- Lisa... – opadł obok niej i znów zaczął ją całować. Czuła kropelki potu na jego twarzy. Leżeli jakiś czas, trzymając się w objęciach, serca biły im mocno i z trudem łapali powietrze. Cuddy bezpiecznie wtulona w jego ramiona westchnęła
- House, jestem w ciąży – wyszeptała , przytulając się do nagiego torsu diagnosty (…)
Part 16
- Niezła laska – zmrużył oczy przyglądając się kobiecie, stojącej na środku sali– daję 100 dolców, że zdobędę jej numer – zwrócił się do przyjaciela, pociągając łyk bourbonu. Wilson spojrzał na niego zaskoczony – A co z Lisą - wymamrotał spoglądając w kierunku wskazanym przez diagnostę.
- Wezmę tylko numer tak na wszelki wypadek, gdyby Cuddy miała wypadek i stała się niesprawna seksualnie - powiedział wykrzywiając wargi w cierpkim uśmiechu. Cuddy – powtórzył w myślach. Cuddy i jej przeklęta ciąża. Wzdrygnął się na samą myśl.
- Tak na pewno chciałaby żebyś miał kochankę, która by Cię zaspokoiła – James przyznał z ironią .
– Też tak myślę. A teraz, jeśli pozwolisz.. . – House wykonał ręką gest, jakby go odpychał i nim onkolog zdążył zaprotestować odszedł.
Ciemnowłosa kobieta, pogrążona w myślach nie usłyszała zbliżających się kroków. Kiedy dzieliło ich kilkanaście centymetrów instynktownie odwróciła głowę. Na chwilę straciła oddech. Zamajaczyła jej tylko przed oczyma wysoka sylwetka diagnosty, w tym samym momencie bowiem obcasy jej butów niebezpiecznie poślizgnęły się na wykładzinie. House zareagował błyskawicznie: silne dłonie podchwyciły ramiona kobiety chroniąc ją przed upadkiem.
- Megan? - twarz mu pobladła i wyraźnie zesztywniał – Jednak przyjechałaś - wydukał i z ulgą rozluźnił ramiona. Ulga to może niewłaściwe słowo. Może to było rozczarowanie. Nie widzieli się całe wieki. Meg popatrzyła na nieogoloną twarz diagnosty, a potem prawie z niechęcią odwróciła głowę. Nie chciała go widzieć. Minęło już kilkanaście lat od ich ostatniego spotkania i rozstania, ale czas nie zatarł wspomnień.
- Cześć Greg – próbowała powiedzieć to normalnie, ale słowa zabrzmiały odpychająco – Chyba wypiłam za dużo szampana - usprawiedliwiła się spoglądając na rozbity kieliszek.
- Dosyć, żeby posłać na dno Titanica – zażartował łykając Vicodin
- O Boże... Wciąż przyrzekam sobie, że przestanę pić, prze¬stanę tańczyć i przestanę grać w karty.
- Co w takim razie będziesz robiła? Przerzucisz się na jogę? Picie, taniec i hazard to wszystko, co potrafisz - odparł z brutalną szczerością.
- Niezupełnie wszystko. Oprócz tego również jem, kąpię się, woskuję nogi i czasami śpię. Ale nie chrapię – przykucnęła zbierając potłuczone szkło. Spojrzała na diagnostę, jego twarz niczego nie wyrażała, widoczny był jedynie zewnętrzny kontur, bez śladu skłębionych uczuć, kryjących się w środku.
- Po co właściwie przyjechałaś – zapytał ze złością. Zaskoczona jego reakcją wytrzeszczyła oczy:
- Matka prosiła mnie, żebym przekazała Lisie ten wisiorek - powiedziała obronnym tonem, wskazując na srebrny łańcuszek, zapleciony wokół opalonej szyi – uwierz, gdyby ode mnie to zależało…nigdy bym nie…. nie chciałabym … po tym co się stało… - jąkała się próbując, znaleźć rozsądną wymówkę
- Wiem - przerwał jej i spojrzał prosto w oczy. Cofnął sie krok do tyłu, jakby nie mógł znieść jej bliskiej obecności
- Jesteście razem…z Lisą ?
- Podoba mi się, ale nie jestem gotów wycofać z rynku mojego boskiego ciała - Meg była ostatnią osobą z którą miałby ochotę rozmawiać na temat jego relacji z Cuddy.
- Spieszę się – szepnęła w końcu trzymając w dłoni rozbity kieliszek – oddam Lisie prezent i wracam do hotelu - odwróciła się i już miała opuścić pomieszczenie, ale House chwycił ją niecierpliwie za nadgarstek .
Wyswobodziła się z jego uchwytu próbując utrzymać zaciśniętą dłoń, jednak kropla krwi kapnęła na szarą wykładzinę. Mocno wbity kawałek szkła zostawił głębokie zadrapanie
- Nic się nie stało – próbowała zabrać rękę, ale trzymał ją mocno. Sięgnął po serwetkę i owinął jej wokół dłoni. Pochyliła głowę. Dotyk ciepłych silnych rąk spowodował gwałtowny napływ wspomnień.
- Chodź trzeba to zszyć – mruknął niechętnie. Usłyszała jakby wyrzut w jego głosie i dopiero gdy ruszył w kierunku wyjścia zauważyła, że kuleje. Szli powoli jasno oświetlonym korytarzem nie odzywając się do siebie. House lekko przytrzymywał się ściany, co wprawiło w rozbawienie Megan.
- Zdajesz sobie sprawę, że mnie irytujesz - warknął
- Alkohol Cię drażni
- Ty mnie drażnisz - odparł . Zamrugała oczami nie wiedząc, czy mówi serio, czy nabija się z niej.
- Dlaczego jesteś taki … - próbowała znaleźć odpowiednie słowo, jednak szampan szumiący w głowie uniemożliwiał stworzenie choćby jednej spójnej myśli - … ironiczny i opryskliwy – zrobiła żałosną minę.
- Och nie! – wykrzyknął - Powinienem zadzwonić do matki i powiedzieć jej, że źle mnie wychowała. Byli teraz w połowie drogi między frontowymi drzwiami, a windą dokładnie pod gabinetem Cuddy. House przystanął i wsłuchiwał się w ciche łkanie. Przełknął ślinę i przyśpieszył kroku (…)
- Wynoś się stąd! Nie chcę nikogo widzieć - warknęła
Onkolog podszedł i delikatnie dotknął jej ramienia, ale to nie mogło usunąć bólu. Rozmowa z Housem wstrząsnęła całym jej życiem, była skończona. Wstała automatycznie. Nie miała pojęcia dokąd iść. Wilson przypatrywał się jej uważnie w końcu szepnął otulając ją ramieniem – Musisz być silna - pokiwał głową, choć absolutnie nie wiedział co w tej chwili czuła. Nie wiedział tego nikt na całym świecie. Załkała bezgłośnie.
Wtuliła się w jego rozłożone ramiona, a z oczu popłynęły jej łzy. Płakała nad dzieckiem i nad samą sobą. Pod zaciśniętymi powiekami widziała wściekłą twarz diagnosty. Nic nie zabije w niej tego obrazu. Podobnie jak miłości. Rzeczywistość zastawiła na nią straszną pułapkę. Ziemia obojętnie biegła po swoim torze wokół słońca. Ludzie oddawali się swoim codziennym zajęciom. Strach przed przyszłością owładną każdą, najmniejszą cząsteczką jej ciała. Wręcz czuła go w krwiobiegu i kościach. Przywarła do koszuli Wilsona i wybuchnęła spazmatycznym szlochem.
- Proszę zostaw mnie samą – wydukała z trudem łapiąc oddech. Nawet na niego nie spojrzała. Dławił ją wstyd. Najlepszy przyjaciel, jedyny przyjaciel jakiego posiadała był świadkiem jej załamania i upadku. Jej poniżenia.
- Dobrze, przyniosę Ci coś na uspokojenie , wrócę za chwilę - wyjąkał zszokowany. Nigdy nie widział jej w takim stanie. Kiedy wyszedł i zamknął za sobą drzwi, łzy nową falą napłynęły jej do oczu. Zaczęła drżeć na całym ciele, oddech stawał się coraz cięższy. Kurczowo zacisnęła dłonie. Chciała znaleźć się jak najszybciej w domu, zdala od szpitala i z dala od Housea. Wstała i wybiegła wciąż łkając rozpaczliwie. Jasne światło jarzeniówek, uderzyło po oczach. Wiedziała,że żadne środki uspokajające nie uwolnią ją od okropnego uczucia odrzucenia. Nie miała nadziei na szczęśliwy związek i miłość. Jedynym wyjściem, była ucieczka. Kojarzyła tylko jakieś przebłyski. Przeciśnięcie się koło apteki. Szaleńczy bieg opustoszałym korytarzem i po¬wstrzymywanie się, by nie wybuchnąć głośnym szlochem. Trzaśniecie drzwiami zabiegowego i widok tarzającej się pary w miłosnym uniesieniu. Szok. Kolejne trzaśnięcie drzwiami. Głos diagnosty wołający jej imię. Twarz Megan. Wilson. Drzwi frontowe. Ciemność. Przenikliwe zimno. Biegła przed siebie nie zwracając uwagi na nikogo. Krople deszczu zacinały ją w twarz, kapały z rzęs i spływały po policzkach. Miała zaciśnięte gardło i klatkę piersiową. Strach sparaliżował jej umysł.
Nie myślała, dokąd biegnie. Wiedziała tylko, że musi biec przed siebie.
- Cuddy! – usłyszała przytłumiony krzyk - Cuddy, wracaj!
Dzisiaj musiała uciekać. Musiała uciekać, choćby przyszło jej przebiec bez zatrzymania całą drogę do domu (...)
|
|
_________________ Bash in my brain And make me scream with pain Then kick me once again,
And say we'll never part...
I know too well I'm underneath your spell,
So, darling, if you smell Something burning, it's my heart.
Wysłany:
Pią 16:46, 27 Mar 2009 |
|
JigSaw
Diabetolog
Dołączył: 24 Sty 2009
Pochwał: 30
Posty: 1655
Miasto: Miasto Grzechu
|
Powrót do góry |
|
|
|
proszę cię nie mów,że to się źle skończy ??
|
|
_________________
Znalazłam siostrę- sylrich my sis forever :*
"When the land slides and when the planet dies, that's when I come back to you"
Wysłany:
Pią 18:15, 27 Mar 2009 |
|
kasia2820
Reumatolog
Dołączył: 21 Sty 2009
Pochwał: 3
Posty: 1087
|
Powrót do góry |
|
|
|
JigSaw, ja to cie kocham miłoscia czystą i skrytą, od dawna.
A taraz mam chwilę szczerości i postanowiłam powiedzieć to głośno.
Będę Ci wierna w tym dziale.
|
|
_________________ ikonka od woźnego rocket queen
FUS - Frakcja Uaktywnionych Seksoholików
Wysłany:
Pią 22:53, 27 Mar 2009 |
|
Lupus
Kot Domowy
Dołączył: 23 Gru 2008
Pochwał: 5
Posty: 3179
|
Powrót do góry |
|
|
|
wspaniały fik.bardzo się ciesze ,że edytujesz dłuuuugie części ; p.proszę uprzejmie o jescze :mrgreen:
|
|
_________________ Aby coś docenić trzeba to stracić...
Baner & Avek by Ewel
_________________
Wysłany:
Sob 11:32, 28 Mar 2009 |
|
Arystokratka
Lekarz rodzinny
Dołączył: 28 Gru 2008
Posty: 335
Miasto: Międzyrzec Podl.
|
Powrót do góry |
|
|
|
:shock: :lol: :D pieknie
|
|
Wysłany:
Nie 20:24, 29 Mar 2009 |
|
janeczka85
Stomatolog
Dołączył: 19 Gru 2008
Pochwał: 1 Ostrzeżeń: 1
Posty: 576
|
Powrót do góry |
|
|
|
No to super... Kiedy następna część? :wink:
|
|
_________________
Następny sezon będzie nasz! Nawet "Marian" nam nie przeszkodzi! :mrgreen:
Gusia - moja Bratnia Dusza :wink: Danielek18 - mój młodszy, zÓy i ironiczny brat :mrgreen:
Wysłany:
Sro 16:19, 01 Kwi 2009 |
|
zaneta94
Grzanka
Dołączył: 16 Lut 2009
Pochwał: 30
Posty: 11695
Miasto: Dziura zabita dechami :P
|
Powrót do góry |
|
|
|
E. Mi to sie niezbyt podoba, (poza fragmentem, że House'owi podoba si Cuddy). Zrobiłaś z House'a jeszcze większe niewrażliwca niż jest. Chociaż, może dlatego tak mówię, bo naczytałam się już wcześniej nienaturalnych fików, w których House był czuły i kochający...
|
|
_________________
"Rise and rise again until lambs become lions"
Wysłany:
Pon 19:23, 20 Kwi 2009 |
|
matrixa1
Dermatolog
Dołączył: 21 Lut 2009
Pochwał: 6
Posty: 942
Miasto: Legionowo
|
Powrót do góry |
|
|
|
A ja Ciebie JigSaw kocham wprost za ten fik ! : D
Jeszcze pozostały mnie dwie części do końca ! Ja chcę więcej ! <3
|
|
Wysłany:
Pon 20:21, 20 Kwi 2009 |
|
ann
Dziekan Medycyny
Dołączył: 15 Mar 2009
Pochwał: 49
Posty: 7847
|
Powrót do góry |
|
|
|
czekam na kolejne cd. :)
|
|
_________________
Znalazłam siostrę- sylrich my sis forever :*
"When the land slides and when the planet dies, that's when I come back to you"
Wysłany:
Wto 7:41, 21 Kwi 2009 |
|
kasia2820
Reumatolog
Dołączył: 21 Sty 2009
Pochwał: 3
Posty: 1087
|
Powrót do góry |
|
|
|
Strasznie mi sie ten fick podoba, jest całkiem, ale to całkiem realny, niektóre zdarzenia aż widzę w następnych odcinkach serialu :)
|
|
Wysłany:
Wto 19:08, 23 Cze 2009 |
|
Toke
Student medycyny
Dołączył: 13 Cze 2009
Posty: 10
Miasto: Piekło
|
Powrót do góry |
|
|
|
Czekam na c.d. :)
|
|
_________________ .
Nie zawsze możesz dostać to, czego chcesz. filozof Jagger
Ale jak się okazuje, jeśli się czasem starasz, to dostajesz to, czego potrzebujesz. Lisa Cuddy
Wysłany:
Wto 15:27, 11 Sie 2009 |
|
sylrich05
Geriatra
Dołączył: 29 Lip 2009
Pochwał: 2
Posty: 724
Miasto: Bytom
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|