W objęciach Morfeusza [M]
klasyfikacja wiekowa: +16
Zbetowane przez Shee, której dziękuję za wszystkie cenne uwagi i doprowadzenie tekstu do stanu używalności ;*
Był piękny, słoneczny dzień, słupki rtęci w termometrach wskazywały ponad 20 stopni C, promienie słońca czule łechtały skórę, a świergot ptaków umilał każdą chwilę spędzoną na świeżym powietrzu. Mimo tak pięknej pogody, zespół House’a tkwił w laboratorium i badał po raz kolejny próbki z domu nowego pacjenta. Ich pracodawca doskonale znał diagnozę, wiedział że ponowne testy nic nie wykażą, a mimo to zlecił wykonanie badań. Jego podwładni spędzili w szpitalu całą noc, a przy życiu trzymała ich jedynie kawa. House potrzebował jednak się na kimś wyładować, noga bolała bardziej niż zwykle, a widok szczęśliwych ludzi, spacerujących przed szpitalem i cieszących się wiosenną pogodą, niezmiernie go drażnił. Kiedy jego zespół poszedł w stronę laboratorium, aby spędzić tam długie godziny przy mikroskopach, diagnosta udał się do swojego gabinetu. Rzucił marynarkę i laskę na krzesło, a sam rozsiadł się wygodnie w swoim fotelu, masując bolące udo. Panował tu większy bałagan niż zwykle, na biurku dostrzec można było stos papierów czekających od dawna na uzupełnienie. W kącie leżały splątane kable, a nieład na blacie uwieńczały dwa brudne kubki po kawie i resztka lunchu sprzed dwóch dni. W pomieszczeniu panował półmrok, rolety były szczelnie zasłonięte , tak jakby ktoś chciał się ukryć przed światem. House nie miał ochoty rozmawiać z kimkolwiek. Diagnosta sięgnął ręką do szuflady, po krótkich poszukiwaniach jego dłoń znalazła iPoda. Włączył go na losowo wybrany utwór, ustawił najgłośniej jak to było możliwe i włożył słuchawki do uszu. Następnie zanurzył dłoń w kieszeni spodni i wydobył pomarańczowe pudełeczko. Jego oczy aż zabłysnęły, kiedy ukazały mu się bielutkie pastylki vicodinu. Łyknął ochoczo trzy tabletki, ułożył się wygodniej na fotelu i przymknął powieki. Dopiero w tej chwili poczuł, że odgrodził się od całego świata, już nic nie miało prawa zakłócić jego spokoju, mógł być tylko ze sobą i swoimi myślami, nie z pacjentem, Wilsonem czy też w przychodni. Jego umysł był wolny … nareszcie. House napawał się tym uczuciem, a jego świadomość odpłynęła do innej przestrzeni. Nagle poczuł, że ktoś go obserwuje. Podniósł leniwie jedną powiekę, a jego oczom ukazała się Lisa Cuddy. Choć jej wyraz twarzy był groźny, wyglądała istnie anielsko. Jak zawsze miała nienaganny strój i makijaż. W półmroku panującym w pomieszczeniu jej skóra zdawała się być bardziej mleczna i aksamitna niż zwykle. Kręcone włosy niesfornie opadały na ramiona, próbując sięgnąć do dekoltu właścicielki. Diagnosta zirytowany tym, że ktokolwiek miał czelność zakłócić jego spokój, planował jak najszybciej pozbyć się intruza.
- Znowu jakaś męska dziwka uciekła na widok twojego ogromnego tyłka i schowała się gdzieś w szpitalu? Przykro mi, tu tego biedaka nie ma, ale znając ciebie, leży w kostnicy zajechany na śmierć– warknął.
- House, co ty tu robisz? Od miesiąca czekam na twoje papiery, a w przychodni nie było cię od czterech dni. Wstawaj w tej chwili i weź się do roboty – odpowiedziała, ignorując zaczepki lekarza.
- Ale mamoooo! Jestem chory – zakaszlał - nie mogę iść dziś do szkoły. Zostanę w domu z moją seksowną nianią!
Cuddy coraz bardziej się irytowała. Nie miała ochoty na jego głupie żarty, czekała na nią masa pracy, a musiała marnować czas na bezsensowną dyskusję z House’em. „Że też to najlepszy lekarz w tym szpitalu” pomyślała, jednak po chwili do niej dotarło, że w gruncie rzeczy przepadała za jego gierkami.
- House, nie mam ochoty na twoje głupie żarty, weź się za papiery i idź do przychodni!
- Zdecydowanie powinnaś przeznaczyć część szpitalnego budżetu na wibrator dla siebie, kiedy jesteś niezaspokojona, robisz się bardzo irytująca.
- Przeznaczę też środki na klatkę dla małp, specjalnie dla ciebie - odgryzła się.
- Nie zapomnij o wybiegu dla kangura. No i oczywiście dla ogromnej i budzącej największy strach w tej dżungli bestii – twojego tyłka.
W oczach Cuddy widać było coraz większy gniew, jej brwi zbiegły się w jedną kreskę, a usta zacisnęły.
- Zamknij się i weź wreszcie do pracy, nie płacę ci za spanie w fotelu! – wrzasnęła.
- Rozumiem, że mam zastąpić twoją zbiegłą prostytutkę – wstał i podszedł do niej tak, by poczuła na sobie jego oddech.
- Pomarzyć zawsze możesz – warknęła, cofając się o krok.
- Ja nie marzę, ja zawszę biorę to, co chcę.
- Rozumiem, że sypiasz z lunchem Wilsona?- Jej mina z groźnej zmieniła się w prowokacyjną, widać było po niej, że rozmowa zaczyna sprawiać jej satysfakcję.
- Kurczak w kanapce Wilsona ma lepsze piersi niż ty. - Przysunął się i położył dłoń na jej piersi. Cuddy wzdrygnęła się.
- Choć te nie są najgorsze - dodał po chwili.
- House, zabierz rękę z mojego biustu.
Diagnosta posłusznie zabrał dłoń i przesunął nią po dekolcie i talii pani dziekan. Mimo tego, co zwykł o niej mówić, jej ciało go zachwycało. Była idealna. Jej skóra była tak delikatna i gładka, że wręcz rozpływała się pod palcami, włosy niesfornie opadały na twarz. House odgarnął jeden kosmyk z jej czoła i kontynuował podziwianie szefowej. Malinowe usta Lisy rozchyliły się z zakłopotania. Zbliżył się do jej warg. Pocałował ją najpierw delikatnie , jakby niepewnie, lecz po chwili zaczął ją całować mocniej i namiętniej. Lisa oddała pocałunek, nawet nie wiedziała dlaczego. W tej jednej chwili diagnosta rozbudził jej kobiecą naturę, tęsknotę do bliskości, dotyku, o których już dawno zapomniała. Oderwała się od niego.
- Nie, nie możemy. - Tak naprawdę pragnęła, by to nie było prawdą.
- Nie możemy, ale chcemy.
Gregory objął ją najmocniej, jak potrafił, tak, by nie mogła uciec. Czuł całym sobą najpiękniejszą kobietę jaką znał, jeszcze nigdy nie miał jej tak blisko. Jego zmysły odbierały jej zapach, dotyk, jeszcze nigdy nie doznał czegoś takiego. Nie mógł się nacieszyć swoją zdobyczą. Zaczął całować ją po szyi, chciał zasmakować jej ciała. Lisa z początku próbowała się uwolnić z uścisku, jednak poddała się jego dotykowi. House włożył dłonie pod jej bluzkę, błądził nimi po jej plecach i brzuchu, tak jakby chciał ją całą pożreć rękoma. Był zachłanny, tak długo o niej marzył i w końcu jest w jego objęciach, nie mógł tego zmarnować, chciał napawać się nią całą. Oddech Cuddy stał się szybszy i płytszy, krew w jej tętnicach pulsowała o wiele szybciej. Tak długo tęskniła za dotykiem, nie obchodziły jej jakiekolwiek konsekwencje, liczyło się tylko tu i teraz. House całował pożądliwie jej szyję i dekolt. Chwycił ją najmocniej jak potrafił, uniósł do góry i przeniósł się z nią na fotel. Miał ją teraz na kolanach całą drżącą z podniecenia. W powietrzu unosił się tylko dźwięk ciężkich oddechów obojga. Kobieta pośpiesznie ściągnęła bluzkę, ukazując diagnoście koronkowy biustonosz. House szybkim ruchem ręki odpiął materiał więżący bielutkie piersi pani dziekan. Lisa dostrzegła w jego oczach dzikość, żądzę i chęć wzięcia jej jak najszybciej. Pojękiwała mu cichutko wprost do ucha, gdy ten przyssał się do jej falujących rozkosznie od szybkiego oddechu piersi. Nagle ciało Cuddy odsunęło się od niego, spojrzała mu głęboko w oczy.
- House- powiedziała lekko zdenerwowana, jakby się gdzieś śpieszyła. - House – powtórzyła.
Diagnosta nie miał pojęcia, co się dzieje, spoglądał na nią zadziwiony.
- House - szturchnęła go w ramię – jego dezorientacja wzrosła do niewyobrażalnych rozmiarów. Przetarł oczy, gdy uniósł ponownie powieki, przerażony stwierdził, że zamiast siedzącej na nim półnagiej Cuddy w pomieszczeniu znajduje się Forreman.
- Aaaaa! - wrzasnął.
- House, do cholery wstawaj! – wykrzyknął Eric– jest środek nocy, twój pacjent umiera, Cameron i Chase właśnie próbują go odratować .
Diagnosta podniósł się z fotela oszołomiony faktami, które napierały na jego mózg, chwycił laskę i rozgoryczony wykuśtykał z gabinetu.
- Lepiej dla tego cholernego złodzieja orgazmów, żeby go nie odratowali – warknął wychodząc.
Ostatnio zmieniony przez Nemezis dnia Pon 15:39, 26 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
|