Uwaga! Poziom absurdu osiągnął apogeum.
Bardzo Zóa Dobranocka
*ukłon w stronę Uli i Gorma*
Bywają wieczory ciche i samotne, wieczory z kubkiem kawy, kocem i papierosem, z deszczem uderzającym o szyby okien i wiatrem huczącym w kominie, z kotem układającym się miękko na kolanach, z szelestem przewracanych kartek ulubionej książki i cicho trzaskającym ogniem w kominku.
Bywają wieczory głośne i radosne, wieczory pełne świateł, muzyki i tłoku, z nieznajomymi, którzy kupują nam drinki, z obcymi dłońmi okręcającymi nas w tańcu, ze śmiechem dobiegającym nie wiadomo skąd, z giętkimi ruchami ciał i ustami lśniącymi od błyszczyku.
W przypadku Gregory’ego House’a wieczory bywały na ogół w typie tych cichych i samotnych, tylko że zamiast kawy diagnosta popijał szkocką i nie korzystał z papierosów tylko z Vicodinu. I takie wieczory lubił. I takich tylko wieczorów chciał. Żadnych innych. Nie ma mowy.
Nawet zadzwonił w tej sprawie do Cuddy. Wisiał na linii przez dziesięć minut, aż w końcu odebrała. Nie okazała zrozumienia.
- To dobrze zrobi naszemu związkowi – powiedziała krótko i odłożyła słuchawkę.
A House został sam jak palec z rozkapryszonym bachorem, który uparcie domagał się należnej mu uwagi. Krzyczał, wrzeszczał, bił grzechotką, rzucał zabawkami. House przez moment rozważał zrobienie tego samego, ale ostatecznie zrezygnował. I tak mijał im wieczór. House ignorował Rachel, Rachel wrzeszczała, House włączał telewizor, Rachel wrzeszczała głośniej, House podkręcał dźwięk, Rachel zrzucała zabawką szklankę ze szkocką, House wyłączał telewizor, Rachel odwracała się do niego plecami, House dawał jej butelkę, Rachel ignorowała House’a, House ignorował Rachel… i tak w kółko. Dlatego naprawdę, naprawdę się ucieszył, kiedy nadeszła pora, żeby położyć małą spać.
Zaniósł ją do łóżeczka, nakrył po uszy, zgasił światło, po czym nakazał zdecydowanym tonem:
- Śpij!
O dziwo, nie posłuchała. House westchnął.
- Śpij! – powtórzył, miażdżąc ją spojrzeniem. Dziewczynka wyszczerzyła zęby w odpowiedzi.
- Bajka! – wykrzyknęła zdecydowanym tonem.
House miał ochotę się rozpłakać.
- Bajka?
- Bajka!
- Ale jaka bajka?
- Śmefowa!
- A nie wolałabyś czegoś innego? Mogę ci opowiedzieć o moim ostatnim pacjencie i o jego chorobie. Nie uwierzyłabyś, co się stało z jego jądrami…
- BAJKA!!! – wrzasnęła Rachel, dla wzmocnienia efektu rzucając pluszowym misiem. Miś trafił dokładnie w house’owe czoło, odbijając się od niego z cichym plaskiem.
- A mogę dołożyć do niej coś medycznego? Na przykład siebie?
- Bajka o śmefach.
- O mnie.
- O śmefach.
- Ale mnie nie jest dobrze w niebieskim – warknął gniewnie. Rachel jednak już usadowiła się wygodnie w łóżeczku w oczekiwaniu na opowieść. Wlepiła w niego swoje duże oczka i wsadziła kciuk do buzi.
House nie miał wyboru.
* * *
Tego dnia w Wiosce Smerfów panowało niezwykłe poruszenie. Niemalże wrzało. Dosłownie, albowiem słońce za wszelką cenę postanowiło udowodnić, że jak się chce, to się potrafi, przez co w środku jesieni nastąpiła Niewiarygodnie Smerfna Pogoda. Wioska Smerfów tonęła w upale. Znaczna część mieszkańców ugotowała się na twardo. Równie wielka grupa wykorzystała Smerfną Pogodę i wbrew wszelkim prawom fizyki i matematyki, prawom autorskim, prawu cywilnemu, prawu natury, a nawet prawu ubogich oraz smerfnej przyzwoitości radośnie pozbyła się zbędnego odzienia i w atmosferze dzikiego, smerfnego kwiku biegała z radością po wiosce. Pozostałe smerfy przezornie ukryły się w domkach, świadome grożącego im niebezpieczeństwa. Gormgamel i Kiciuś-Klakier mogli się przy tym wszystkim schować. Upał był niebezpieczny. Bardzo niebezpieczny.
Papa Smerftusin z troską przyglądał się Wiosce Smerfów. Skryty w swoim smerfnym domostwie, wertował karty księgi zaklęć, poszukując sposobu na ujarzmienie Niewiarygodnie Smerfnej Pogody. Jak na złość, nic tam nie było. Ani tyci tyci najdrobniejszego zaklęcia. Nawet milimetra. Oczywiście, było mnóstwo zaklęć na Okrutnie Smerfną Pogodę, Szalenie Smerfną Pogodę, a nawet znalazło się kilka na Bajecznie Smerfną Pogodę, ale na Niewiarygodnie Smerfną Pogodę nie było nic. Papa Smerftusin podrapał się po swojej niebywale ujmującej bródce i po raz kolejny tego dnia westchnął.
Podszedł do okna i ostrożnie wychylił głowę, żeby zobaczyć, cóż ciekawego Smerfy smerfują oprócz biegania w negliżu. To, co ujrzał, przyprawiło go o niezły zawrót głowy.
W samym środku Wioski Smerfów Smerfy tańczyły wesoło w kółku, nie przejmując się niczym i nikim. Połowę z nich palące słońce wysmerfiło już na fioletowo. Nieopodal, tuż przy wejściu do Wioski, stała Smerfewel z pejczykiem w dłoni, czatując na roznegliżowane Smerfy jak diabeł na grzeszne dusze. Smerf Procencik wraz ze Smerfaulą czule smerfowali na ławeczce, nie zwracając uwagi na Smerfuerite, która biegała wokół, próbując uspokoić małe Smerfiątka.
- Mam dosyć! – wrzasnęło coś tuż pod oknem Papy Smerftusina. Papa Smerftusin wyjrzał ciut bardziej i zobaczył siedzącą w jego ogródku Smerfulę. – Muszę się czegoś napić – jęknęła gniewnie. – Nie wyjdę za małż! Mam dosyć tych insynuacji! Ten upał wszystkim szkodzi na głowy! – warknęła. – Albo… albo wiem! Zrobię im na złość i wyjdę za małż! Ha! Mad? Smerfowling Mad! Gdzie jesteś? Halo! Musimy się zamałżowić!!!
I wybiegła.
Papa Smerftusin z jękiem opadł na podłogę. Miał dosyć.
- Czas na doktora House’a – powiedział stanowczo.
* * *
W tym momencie Rachel zaprotestowała gwałtownie, rozkopując kołdrę. House przewrócił wymownie oczami i ciężko wypuścił powietrze.
- No co ci się nie podoba? – mruknął, po czym dodał sam do siebie: - Naprawdę, nie widzę różnicy między tymi forumowymi oszołomami, a niebieskimi krasnoludami.
- Śmefy! – parsknęła Rachel, naciągając z powrotem kołdrę, ponieważ House, rzecz jasna, nie miał zamiaru jej w tym pomóc.
Przez moment trwała zaciekła walka na spojrzenia pomiędzy rozwydrzonym dzieciakiem a rozzłoszczonym diagnostą. A może między dwoma rozwydrzonymi dzieciakami? W każdym razie, Rachel wygrała. Posłała mu triumfalny uśmiech domorosłego-i-jeszcze-w-pieluchach cynika.
House zazgrzytał zębami.
* * *
Papa Smerftusin z jękiem opadł na podłogę. Miał dosyć.
- Czas, żeby coś z tym zrobić – powiedział stanowczo i zdobył się na wielki krok. Wyszedł ze swojego domku w poszukiwaniu pomocy.
Tymczasem na obrzeżach lasu w starym, zrujnowanym zamku działy się przedziwne rzeczy. Przez dziurę w murze do wewnątrz wfrunął leciutki, za to niezwykle ciekawski podmuch wiatru. Rozejrzał się bystro po całym pomieszczeniu, zajrzał w każdy kącik, zdmuchnął kurz z zabrudzonych półek, prześlizgnął się między szklanymi fiolkami wypełnionymi kolorowymi płynami, na moment zanurzył się w ogromnym kotle, zwichrzył futerko Kiciusiowi-Klakierowi, a nawet zaintrygowany próbował dojrzeć, co jest pod długą sukmaną Gormgamela, ale, przerażony, uciekł, zanim doszło do czegokolwiek, co spowodowałoby dodanie ograniczenia wiekowego dla tego opowiadania.
- Co będziemy dzisiaj robić, Gormgamelu? – spytał Kiciuś, leniwie trącając łapką kłębek kurzu.
- To samo co każdego dnia, będziemy opanowywać Wioskę Smerfów! – wykrzyknął Gormgamel, uśmiechając się sarkastycznie. – Pierwsza część planu już wykonana, słońce przypiekło tak mocno, że Smerfula w końcu poszła po rozum do głowy i małżowi się… Drugiej części planu, co prawda, jeszcze nie wymyśliłem, ale też na pewno się powiedzie!
- Miau – zauważył Kiciuś-Klakier.
- A kiedy już opanujemy całą wioskę i urządzimy sobie polowanie, przygotuj się na to, że zostaniesz moim pierwszym Igorem. Każdy Doktor Evil potrzebuje swojego Igora.
- Doktor Evil? Miau.
- Tak, Doktor Evil. Rozważałem również Doktora Samo Zło, Wszechpotężnego Władcę Wszechświata, a nawet Wszechmocnego-i-tak-absolutnie-boskiego-że-wszystkie-kuleczki-turlają-się-przede-mną Imperatora, ale Doktor Evil brzmiało tak… no, jakoś tak autorytarnie.
Kiciuś miauknął przytakująco.
- Już zbyt długo stawiali mi opór… przebrała się miarka. Wioska Smerfów, mój Kiciusiu, dojrzała do klęski.
* * *
W tym momencie coś zaczęło donośnie brzęczeć w kieszeni House’a. Diagnosta rzucił szybkie spojrzenie na śpiące dziecko i odebrał telefon. Chwilę później w głębi domu rozległ się cichy trzask zamykanych drzwi i zaraz po tym do sypialni Rachel weszła Cuddy. Rzuciła zaniepokojone spojrzenie córce i widząc, że mała śpi spokojnie, odetchnęła z ulgą. Pomysł, żeby zostawić ją z House’m… chyba musiała być w tamtym momencie niepoczytalna…
House najwyraźniej był w pokoju obok. Słyszała jego poirytowany głos. Mówił coś szybko i zawzięcie, jak zawsze, kiedy denerwowała go niedomyślność kaczątek. Otuliła po szyję Rachel i wyszła z powrotem do salonu.
- I co, było aż tak strasznie? – spytała, widząc, że już skończył rozmowę. Zarzuciła mu ręce na szyję i oparła głowę na jego ramieniu. House jednak ciągle stał sztywno, wpatrując się w telefon.
- Koszmarnie – wycedził w końcu przez zęby i niezdarnie objął ją w pasie. – Nawet się nie domyślasz, jakich okrutnych i wyuzdanych czynów musiałem się dopuścić, żeby to dziecko zasnęło.
- Zazwyczaj zasypia bardzo szybko, trzeba jej tylko opowiedzieć bajkę.
Cisza.
- Niemożliwe… Opowiedziałeś jej bajkę!
- Wcale nie – burknął.
- Wcale tak. – Roześmiała się radośnie, spoglądając na niego.
- Wcale nie – powtórzył. – Nie skończyłem. Dopiero się rozkręcałem. To była epicka opowieść chwaląca zalety mojego umysłu.
- Nie wątpię. Kaczątka dzwoniły? Coś nie tak?
- Wszystko nie tak. To ogromne durnie, w tym tkwi problem. Powinienem ich wszystkich zwolnić.
Cuddy znów zachichotała i oderwała się od niego. Zdjęła płaszcz, zrzuciła buty na obcasach i opadła na kanapę.
- Nawet o tym nie myśl. Gdzie byś znalazł równie ciekawe osobistości?
- Świat jest pełen idiotów, jeżeli o to pytasz – odparł House, pożądliwie wpatrując się w głęboki dekolt obcisłej, czerwonej sukienki Cuddy. – Taka Trzynastka, na ten przykład. Bardzo chętnie ją wywalę i zatrudnię… Ann.
- Ann? Przecież ona taka łagodna…
- Ty nawet nie wiesz, jaka ona potrafi być perwersyjna, jak jest łagodna. Będzie moją drugą wersją Trzynastki.
- Drugą? To wychodzi… Dwudziestka Szóstka. House! Przestań się gapić na mój dekolt!
- Powinienem też chyba wymienić Wilsona… Co o tym myślisz?
- House! Co tu robi twoja ręka?
- Myślę, że bardzo dobrze wiesz, co ona tu robi.
- Jestem twoją szefową. Nie mogę tego tolerować. Za karę popilnujesz Rachel w weekend.
- W weekend?!
- Przecież musisz dokończyć bajkę. Co ty… Och! Mrrrr…
koniec (wybitnie tymczasowy, przecież trzeba dokończyć bajkę)
|