Wszelkie posty z pytaniem o link do odcinka będą kończyły się przyznaniem ostrzeżenia. W celu znalezienia takowych linków proszę skorzystać z wyszukiwarki google.pl
Proszę o zachowanie spójności i sensu wypowiedzi. Komentarze typu 'super odcinek' będą usuwane
Moim zdaniem bardzo dobre zakonczenie , smierc Housa byłaby zbyt oczywista i mysle ze zbyt banalna , bo znaczna wiekszosc wlasnie tego oczekiwala a tu takie cos :d jedyne czego mi brakowalo w tym odcinku to Cuddy na pogrzebie , jednak powiinna byc.
A tak na koniec to wydaje mi sie ze Forman sie domyslil na koniec ze House jednak upozorował ta smierc , ten identyfikator akurat pod ta nozke przez ktora sie chwial stolik , i reakcja na to , mysle ze na 99% sie domyslil ;)
Nie pisałem tu chyba od zakończenia 7 sezonu, ale na finał chyba wypada.
Odcinek to była spora sinusoida. Oglądałem z poprzednim odcinkiem ciurkiem. Początek był więc jeszcze pełen napięcia z poprzedniego odcinka. Kutner, i Amber byli miłymi smaczkami. Ale jak na finał to było słabe. Sama konstrukcja odcinka nadrabiała trochę, bardzo mi się takie retrospekcyjne odcinki podobały. Rozmowa z Cameron to była porażka, zupełnie mnie nie przekonywało. Ale było zastanowienie "coś się może zdarzy ciekawego". I wtedy bum, House nie żyje. Jak oni zapełnią ten długi czas, kawał odcinka został. Mowy pogrzebowe, ok, trochę z sentymentu wzruszenia się pojawiło. A mowa Wilsona, i dzwoniący telefon sprawiły, że się uśmiechnąłem. Przed przeczytaniem wiadomości było wiadomo, co się święci. A końcówka genialna. Chase w gabinecie, Foreman znajdujący Identyfikator, i piosenka na sam koniec.
Nie zawiodłem się.
W ogóle ten odcinek był chyba słabo napisany. Miałam wrażenie, że wszyscy się spieszą, żeby już mieć to z głowy.
Nie przekonało mnie to. Nie było to poruszające. Ani genialne. Było płaskie i pozbawione znaczenia, w bardzo przepraszającym tonie. Finał był wszystkim czym ten serial (jako całość) nigdy nie był.
_________________ Did you come for my feelings? Because I left 'em in my other pants. - Gregory [H]ouse
Słabo. Bardzo słabo. Zero dramaturgii, tylko rozczulające wypominki przez pół odcinka. Bałem się tego odcinika bo spodziewałem się że dadzą takiego kopa, że przynajmniej zdusi mnie w gardle jak nie raz bywało, tym czasem niemal ziewałem. Końcową scenę przewidziałem, w innej scenerii, innym sposobem doprowadzono do takiego końca, ale efekt dotyczący postaci House'a i Wilsona przewidziałem w 100% po przedostatnim odcinku.
Jeśli taki laik filmowy jak ja potrafi przewidzieć zakończenie, to dobrze że serial się skończył, bo najwyraźniej jego twórcy się wypalili i nie potrafili wymyślić nic bardziej zaskakującego.
Dla mnie zdecydowanie lepszym finałowym odcinkiem byłby 7x16 Out of the chute. O klasę lepsza muzyka, o niebo lepsza dramaturgia, dużo ciekawszy przypadek.
A ja byłam finałem absolutnie zachwycona. I dostałam wszystko, na co miałam - cichutką - nadzieję (prócz Cuddy). Bałam się, że finał zmiecie mnie z powierzchni ziemi (jak finał 4 przede wszystkim, a także 5 i 6 sezonu). Miast tego napawał optymizmem - ale właśnie takim Housowym, jak w finałowej piosence: ciesz się teraz, bo dużo złego przed Tobą.
Moment, w którym House mówi I can change i "umiera" - no, to byłoby naprawdę fatalne, melodramatyczne i niepotrzebne zakończenie. A to, które przygotowali twórcy serialu, było wyjątkowo Housowe. House - jak to on - znowu nie zważa na konsekwencje, jest impulsywny, autodestrukcyjny i bez względu na wszystko - jak to już było wielokrotnie - robi to, co zrobić w danej sytuacji powinien: być ze swoim przyjacielem.
A że nie wiadomo, co dalej? No, o to przecież chodziło: enjoy yourself, ale teraz, w tym momencie, bo to jedyne, co masz. House umiał się cieszyć życiem przy Willsonie. Cieszyły go też zagadki. A w finałowym odcinku musiał po raz pierwszy wybrać między jednym a drugim: albo będzie jeszcze kiedyś leczył, albo spędzi z Willsonem kilka miesięcy (z finałowej piosenki można wywnioskować, że to nie będzie nawet przypuszczane pięć).
W dodatku jego decyzja nie wynika znikąd. Ja ten odcinek obejrzałam dwukrotnie, by prześledzić, jak te dialogo-monologi można zrozumieć, gdy się już wie, jaki jest prawdziwy dylemat House'a. Nie tylko - zabić się lub uciec, ale: poświęcić całą swoją przyszłość dla Willsona czy po prostu wrócić do domu, odsiedzieć swoje w więzieniu, a potem znowu starać się o odzyskanie pracy. Na tym polega przede wszystkim dylemat, jaki rozważa przy Amber. Obydwie opcje wydają się więcej niż trudne do zniesienia - bo w obydwu przypadkach Willson w końcu umiera, i to niedługo - dlatego kusi opcja trzecia: odpuścić, poddać się błogosławionej heroinie, zasnąć, odejść, bez bólu, choć raz. Ale - po co umierać teraz, skoro można jeszcze przeżyć coś dobrego...?
Gdy porównam finał serialu ze wszystkim tym, czym karmili mnie jego twórcy od początku 8-go sezonu, to mogę powiedzieć, że był całkiem niezły. Gdy wrócę natomiast pamięcią wstecz i przypomnę sobie ABSOLUTNIE ZJAWISKOWY DWUPAK "House's Head" i "Wilson's Heart" (który - swoją drogą - powinno prezentować się na wszystkich kursach dla filmowców jako przykład idealnego zakończenia!), "Everybody Dies"... umiera śmiercią straszną - nie ma bowiem najmniejszych szans.
Wszystkie pomysły (za wyjątkiem upozorowanej śmierci House'a) zostały już wcześniej wykorzystane: zarówno halucynacje, jak i katastrofy, o moralizatorskich rozmowach z tragedią w tle nie wspominając. Zabrakło mi w tym wszystkim powiewu świeżości, zabrakło emocji, które wgniatałyby w fotel i sprawiały, że po definitywnym zakończeniu, siedziałabym ze wzrokiem wlepionym w ciemny ekran monitora, z ustami otwartymi z wrażenia i mogłabym zapomnieć o spokojnym śnie przez kolejne dni... Zabrakło Cuddy (jak można było pominąć tak ważną dla House'a osobę?!) , zabrakło wreszcie ekstremalnie trudnego przypadku medycznego.
Doceniam natomiast fakt, iż nie uśmiercono House'a - dla mnie byłoby to tak oczywiste, jak woda z kranu. A House i Wilson na motorach (niczym Fonda i Hopper w "Easy Riderze")... no cóż, aż chciało się powiedzieć: szerokiej drogi, panowie! I dzięki tym ostatnim minutom, nie poczułam się oszukana (nie mylić z rozczarowaniem).
Ostatnio zmieniony przez rocket queen dnia Sro 18:53, 06 Cze 2012, w całości zmieniany 3 razy
Ile osób tyle opinii, w sumie bardzo rzadko komentuje odcinki ale myślę że na koniec warto podzielić się swoimi przemyśleniami.
Ogólnie jestem na nie, nie podobało mi się i czuje się głęboko zawiedziony. Nie wiem czy tylko mi się tak wydaje ale całkowicie zapomniano że jest to serial o medycynie. Przypadek bezbarwny tak, że aż przezroczysty. Zawsze spodziewałem się że w ostatnim odcinku będzie jakaś medyczna super zagadka ubarwiona silną więzią emocjonalną. Zawsze myślałem, że House w ostatnim odcinku będzie diagnozował Wilsona, Cuddy bądź siebie samego. Podczas końcówki tego sezonu straciłem w sumie na to nadzieje, ale liczyłem na to ze mile się zaskocze jednak nie. Wracając do sedna halucynacje już były jeżeli chodzi o Amber i Kutnera to poruszane kwestie czy przemyślenia były ok to potem robiło się coraz gorzej. Rozmowa z Stacy i Cameron była nudna i w sumie nic z niej bardzo nie zrozumiałem. Moze dlatego że po części zastanawiałem się nad budową dynama w latarce którą dostałem na targach naukowych. Potem śmierć i pogrzeb. Od poczatku pachniało mi to podstępem ze strony Housa i jak widać sie nie zawiodłem. Sama scena pogrzebu mnie wzruszyła ale głównie z powodu refleksji że to już koniec tego serialu. Samiuteńka końcówka wydaje mi się do bani, zwłaszcza że nienawidzę otwartych zakończeń. Ogólnie nie akceptuje tego zakończenia i kiedy będę wracał myślami do tego serialu skupię się tylko i wyłącznie na niezapomnianych odcinkach z czterech pierwszych sezonów.
Autor postu otrzymał pochwałę.
_________________
Banner pożyczony od Jeanne Zamałżowiony kochanej Pauli :* Wysłany:
Czw 18:46, 24 Maj 2012
Zawsze sceptycznie podchodzę do finałów, ciężko jest stworzyć naprawdę dobry finał. Moim zdaniem powinien on zaskakiwać, wzruszać a jednocześnie kończyć w satysfakcjonujący sposób głowne wątki. Nie łatwe zadanie, dlatego nigdy nie ekscytuję się ciekawymi spoilerami dot. zakończenia. Dotyczyło to także finału House`a. Niestety rozczarowałam się, liczyłam na więcej od serialu, który wiele zmienił w moim życiu.
Po pierwsze halucynacje House`a. Gdy ponownie zobaczyłam Kutnera i Amber uznałam, że bedzie to pasować do ogółu odcinku i nadal tak uważam, ale niestety wizje Cameron i Stacy znudziły mnie, plus jako ważnej osoby brakowało Cuddy.
Po drugie przypadek medyczny. To serial o medycynie i wiem, że od piątego sezonu zaczęto skupiać się na relacjach prywatnych bohaterów, ale mogli bardziej się postarać.
Po trzecie śmierć/nie śmierć House`a. Hmm to w zasadzie nawet trochę mi się spodobało, jednak bardziej podobała mi się interpretacja niektórych fanów, że House naprawdę nie żyję, co potwierdził Wilsonowi tekstem "ja nie żyje", szkoda że o to nie chodziło scenarzystom.
Serial jest kultowy jednak finał ma mierny. Oczywiście mogło być gorzej.
_________________ avek mój "Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.To uczciwi są nieprzewidywalni ,zawsze mogą zrobić coś niewiarygodnie głupiego..."- Kapitan Jack Sparrow Zazdrość to chyba najstarszy motyw morderstw na świecie.-Seeley Booth
:houselove: kliknij, jeśli jesteś fanem serialu Bones Wysłany:
Pią 22:48, 01 Cze 2012
Wreszcie i mnie udało się ominąć wszelkie streszczenia odcinka i po nadrobieniu zaległości zasiąść do obejrzenia finału, hmm...w napięciu? No właśnie nie bardzo... :roll:
Cały odcinek od początku był tak nudny, że tylko czekałam, aż wreszcie coś się wydarzy, co choć trochę podniesie poziom tego widowiska. No i odrobinkę się udało. Dokładnie odcinek zaczął być fajny podczas sceny pogrzebu i przemówienia Wilsona. Już sama szczerość Jamesa mnie rozbroiła i podsunęła na myśl pomysł, że zaraz będzie ciekawiej.
Rzeczywiście pomysł z uśmierceniem głównego bohatera byłby fatalnie, beznadziejnie przewidywalny. Dobrze, że tego nie zrobili i przyznam, że zakończenie serialu upozorowaniem śmierci było niezłe jak dla mnie. Dodatkowo punkt dodaje fakt, że pozostał mały ślad w postaci identyfikatora, który sugeruje pozostałym (no w każdym razie na pewno Foreman'owi), że jest to kolejny świetny dowcip House'a i znów wszystkich przechytrzył.
Jednego nie zrozumiem w całym tym przewijaniu się przez jego halucynacje wszystkich bohaterów z poprzednich sezonów, zarówno tych, którzy nie żyją, jak i tych, którzy po prostu odeszli...gdzie była Cuddy? Ściągnięto do tego epizodu całą ekipę, a nie można było ściągnąć Lisy Edelstein? Porażka. Uważam, że twórcy powinni stanąć na głowie, żeby ściągnąć ją choć na chwilę. Była zbyt ważną postacią, jedną z najgłówniejszych przez 7 sezonów serialu. Nagle zabrakło jej nawet na pogrzebie House'a? Jego wieloletnia przyjaciółka, w końcu była dziewczyna i wielka miłość...i nie ma jej w żadnym momencie finałowego odcinka? Niestety nie jestem sobie tego w stanie wytłumaczyć - mogli się bardziej postarać.
Ponadto dodam, że sam pomysł z halucynacjami był trochę stary i niemodny :roll: Nasz bohater już miewał zwidy, już rozmawiał z Amber, Kutner'em i wszystko to już było. Jeśli chodziło o oddanie tego również w finale, to OK, rozumiem, ale było w tym serialu przez 8 sezonów kilka fajniejszych pomysłów.
W końcu przypadek medyczny...a właściwie to zupełny jego brak. Odcinek powinien być kwintesencją serialu, jakaś zagadka by się przydała, nawet nie byle jaka. A tu co? Wrzucili tam jakiegoś narkomana, zero zagadki, zero przypadku, zero tak naprawdę pomysłu na fajne zakończenie.
W mojej ocenie odcinek dostaje 2/10 i to tylko ze względu na kilka ostatnich minut, które spowodowały, że się uśmiechnęłam, pomimo, że skończył się mój ukochany serial i czuję się, jakby gdzieś zabrał cząstkę mnie.
Odcinek był dobry, to na pewno. Ciekawie rozwiązana sprawa zakończenia, nikt by się tego nie spodziewał. Ja mimo wszystko liczyłem na coś co jak zakończenie 4. sezonu wgniecie mnie w fotel. A większośc odcinka wyglądała, jakby to był kolejny odcinek House'a... Ok' może
Spojler:
martwiłem się o House'a umieszczonego w tym płonącym budynku
, ale nastrój znikał jak co chwila przenosiliśmy się do szpitala. Na plus powrót starych postaci, szczególnie Stacy i Nolana oraz Cameron. Przypadek... kogo on obchodził :lol: ? w dwóch ostatnich odcinkach pacjent pojawiał się na bardzo krótko, a historie nie były porywające. Mimo wszystko odcinek jednak na plus. Za stare postacie i za scenę pogrzebu. No i za Enjoy Yourself. :D Oceniam go na 7.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach