[Kutner]Proste rozwiązanie [M]
Z okazji zakończenia konkursów rejonowych, w których brałam udział zebrałam się w sobie i napisałam to - to.
Z kanonem ma to niewiele wspólnego.
Pisane pod wpływem mojego ukochanego, najukochańszego filmu: "Arizona Dream". Inspiracja potwierdzona.
Podkład muzyczny: http://www.youtube.com/watch?v=0BpfcKyslnU
"Proste rozwiązanie"
"Jeśli w pierwszym tomie jest pistolet to w drugim na pewno wystrzeli."
Axel Blackmar, „Arizona Dream”
1.
Ostatni raz miał ją w rękach pięć lat wcześniej. Długą, zimną, czarną lufę, tak cudownie niebezpieczną i dającą bezpieczeństwo zarazem. Uwielbiał czuć pod palcami chłodny metal, bawić się spustem, przesuwać naboje między palcami. Dotykać drobnej rysy na kolbie, czuć delikatne wgłębienie.
Dawała mu pewien rodzaj satysfakcji; świadomość, że może zrobić z nią co chce, że ma kontrolę nad losem – zarówno swoim jak i czyimś – była jak perwersyjna przyjemność. Nigdy nie miał jej dość, a jednocześnie trochę się bał tego, co z nim robiła.
Raz, jeden, jedyny raz był blisko skończenia ze sobą. To była chwila – ulotny moment, który nachodzi prędzej czy później każdego człowieka. I to tak naprawdę bez powodu, bo przecież wszystko było w porządku, nic złego się nie działo. Po prostu włożył lufę do ust, przeciągnął językiem po gładkiej powierzchni, wciągnął powietrze z otworu. Zastanawiał się co by było, gdyby jego palec trochę bardziej się zgiął. Jeszcze tylko o milimetr…
Powstrzymał się w ostatniej chwili. Przyłożył zimny przedmiot do serca, by uspokoić trochę jego bicie. Zamknął oczy i wziął głęboki oddech.
Na języku czuł metaliczny posmak.
Wiedział, że to chore – przywiązanie do przedmiotu, który w każdej chwili mógł przynieść mu śmierć, którego pobratymiec przyniósł ją jego rodzicom.
A mimo to nie mógł – nie chciał – się go pozbyć. Dlatego był wdzięczny losowi, że zrobił to za niego.
Zostawił go, kiedy uciekał z mieszkania swojej dziewczyny – no, teraz już byłej. Zostawił i nie miał odwagi po niego wrócić. Zbyt świeże wspomnienia, zbyt bolesne, zbyt… Może po prostu zbyt skomplikowane?
2.
Kiedy usłyszał pukanie do drzwi jego podświadomość już coś przeczuwała. Ten szósty zmysł, który posiadał każdy lekarz, pozwalający wyczuć przełom w przypadku medycznym. Teraz odnosił wrażenie, że coś się zbliża, coś ważnego. Przyrównywał to do dreszczu na plechach pojawiającego się przy dobrym horrorze.
Oderwał wzrok od telewizora i spojrzał na zegarek. Rzadko miewał gości o pierwszej w nocy.
Otworzył.
– Lilly.
– Lawrence.
– Przyniosłaś mi go. W końcu. – Jego uwadze umknął fakt, że jego najlepszy przyjaciel wycelowany był wprost w jego pierś.
– Przecież obiecałam.
Uśmiechnął się. Jakby to było, poczuć go znowu, tym razem w sobie, w środku, tak mocno… Zimnego i gorącego jednocześnie.
– Zrób to.
Zmarszczyła brwi. Knykcie zaciśnięte na kolbie pobielały.
– Zrób to – powtórzył.
Potrząsnęła bronią, postępując krok w jego stronę. Przekroczyła próg i nogą zatrzasnęła za sobą drzwi.
Pamiętał jak dziś.
Wieczór nie zapowiadał nadciągającej katastrofy. Po prostu oglądali film, jedli popcorn i śmiali się, komentując grę aktorów z komedii klasy B.
Wtedy też ktoś zapukał do drzwi.
– To pewnie Lilly – mruknęła Tina, podnosząc się z kanapy. – Otworzę.
Lawrence tylko skinął głową.
Jego uwagę przyciągnął dopiero gwałtowny wdech dziewczyny. Obrócił się i zobaczył Lilly, całą we krwi.
– Boże… Co się stało? – szepnęła Tina.
Dziewczyna nie odpowiedziała, tylko się do niej przytuliła. A potem ją pocałowała.
– Zrób to.
– Zamknij się!
– Czego się boisz?
Tina odsunęła się od niej w szoku.
– Co…? Czemu…?
Lilly nie odpowiedziała. Jej wzrok padł na mężczyznę siedzącego na kanapie.
– Szukałam cię, Lawrence.
Uniósł brwi.
– Zabrałeś mi moją Tinę. Wziąłeś ja dla siebie.
– Nie przestałam być twoją przyja...
– Tak wiem, przyjaciółką – dokończyła Lilly.
I nagle oboje zrozumieli.
Dziewczyna obnażyła zęby w groźnym uśmiechu.
Przyciągnęła nogą stolik i położyła na nim pistolet.
– Nie boję się.
Uśmiechnął się delikatnie.
– Co u Tiny?
Skrzywiła się.
Kilka rzeczy stało się jednocześnie.
Upadek, strzał, bieg.
Czas się zatrzymał…
A zaraz potem popędził tak szybko, że rozmazywał się w powietrzu.
Wziął do ręki pistolet. Lilly nie protestowała.
Powoli otworzył magazynek i wyjął naboje. Jeden po drugim.
Prócz ostatniego.
Zakręcił.
Biegł, byle jak najdalej od tamtego miejsca. Pamiętał leżącą na ziemi Tinę, pamiętał dziurę w ścianie i pamiętał krzyk Lilly: „Uciekaj Lawrence, ale od przyszłości nie uciekniesz!”
– Nie przyszłaś tu, żeby mnie zabić.
– Oszalałeś.
Uśmiechnął się półgębkiem.
– Tak jak ty.
Podniósł lufę do skroni.
– Nie, Lawrence!
Leżał na ziemi i próbował złapać głębszy oddech. Nie wątpił, że chciałaby go zabić.
W końcu kochała Tinę. Jak on.
Milimetry. Tym razem nie stchórzy.
Puste kliknięcie. Nic się nie wydarzyło.
Wypuścił z płuc w powietrze. Okazało się, że je wstrzymywał.
Serce waliło, jakby miało wyrwać się z klatki piersiowej.
Żałował, że nie miał swojego chłodnego przyjaciela, by pomógł mu je uspokoić.
– Twoja kolej.
Drżącą ręką wzięła od niego pistolet.
Czarna lufa tworzyła kontrast z jej alabastrową cerą i jasnymi, wypłowiałymi od słońca włosami.
– Nie mogę.
– Przecież po to tu przyszłaś.
Nie wiedział, czy robiła to dla Tiny, dla siebie, czy dla niego. Takie osoby jak ona nigdy nie miały jasno określonych motywów. Jedynie cel, który się liczył.
Nacisnęła spust. Kolejny pusty nabój.
Kropla potu spłynęła z jej czoła, mieszając się z łzą.
Zabrał jej broń, zakręcił.
– Nie chodziło o Tinę – powiedziała cicho.
Nie słuchał, nie chciał słuchać, nie mógł – zmieniłby zdanie.
Nacisnął spust szybko, myśląc tylko o chłodzie metalu stykającego się ze skórą.
Jednego był pewien – Lilly zawsze osiągała swój cel.
Płakała, ściągając rękawiczki.
Zdobyła to, czego chciała. Nigdy nie planowała go zabić – wiedziała, że jeżeli da mu okazję, popełni samobójstwo.
Kochała go prawie tak bardzo, jak nienawidziła.
Bo zawsze istniało proste rozwiązanie.
KONIEC
|